się przez ten potrójny łańcuch ludzi czujnych i ukrytych, którzy otaczali wieżę Papegant z trzech stron dostępnych.
Dwadzieściakroć Korentyn biegał z placu Promenady na odwach i dwadzieściakroć doznał zawodu. Czerwona nóżka jeszcze nie przybywał. Pogrążony w myślach, szpieg przechadzał się powoli po placu, doznając mąk piekielnych z powodu strasznéj walki, jaką w nim staczały trzy tak różne uczucia, jak miłość, chciwość i ambicya.
Osma godzina wybiła na wszystkich zegarach. Księżyc wschodził bardzo powoli. Mgła i noc pogrążały w strasznych ciemnościach miejsce, na którém miał się rozegrać dramat, w jego umyśle poczęty. Wyższy agient policyi tajnéj musiał nakazać milczenie swoim namiętnościom i, skrzyżowawszy silnie ręce na piersiach, stał nieruchomie, wlepiwszy oczy w to okno, które, jak świetlne zjawisko, wznosiło się ponad wieżą.
Gdy tak przechadzał się zniecierpliwiony i gdy bezwiedne kroki poniosły go w stronę dolin nad brzeg przepaści, machinalnie począł badać mgłę, przerżniętą kilku słabemi odbłyskami świateł błyszczących tu i owdzie w oknach domów miasta przedmieść, to w obrębie, to poza obrębem wałów obronnych.
Cisza głęboka, która panowała dokoła, przerywaną była tylko szmerem rzeki Nançon, grobowym i peryodycznym dźwiękiem obwieszczającego godziny dzwonu, odgłosem ciężkich kroków wart lub szczękiem broni, gdy co godzinę zmieniano ludzi na stanowiskach. Wszystko uroczystą przybrało powagę, ludzie i natura.
— Ciemno tu jak w wilczéj paszczy — rzekł w téj chwili Pille-Miche.
— Idź daléj, nic nie pytaj — odrzekł Marche-a-Terre — i nie szczekaj więcéj, jak zdechły pies.
— Zaledwie śmiem oddychać — rzekł Szuan.
— Jeżeli ten, który usunął ten kamień, chce, żeby jego serce stało się pochwą mojego noża, to niech jeszcze raz spróbuje! — rzekł po chwili Marche-a-Terre głosem tak cichym, że znikł w szmerze Nançon.
— Ależ to ja — odrzekł Pille-Miche również cicho.
— Kiedy to ty, nicponiu — odpowiedział dowódca — to suńże po skale, jak węgórz po piasku rzeki, bo jeżeli nie, to możemy tu nasze ścierwa zostawić wprzód, nim się to na co przyda!
— Hę, panie Marche-a-Terre — odezwał się znowu po chwili niepowściągliwy Pille-Miche, podnosząc się na rękach ze swego płaskiego położenia, tak, aby się zbliżyć do ucha Marche-a-Terre’a. — Jeżeli można wierzyć naszéj rozbójnicy, to tam na górze bogaty łup nas czeka. Chcesz, będziem brać na współkę.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/271
Ta strona została skorygowana.