Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

swój tak silnie otoczony trzema liniami bagnetów, jasność nagła oblała jéj duszę. Sama osądziła czyn swój i ze strasznym wstrętem ku sobie saméj poznała, jak okropną popełniła zbrodnię. Z gwałtownością nieporównaną rzuciła się ku drzwiom swojego domu, ale za chwilę stanęła w nich nieruchomie, pragnąc zastanowić się, a nie mogąc pochwycić wątku swych własnych myśli. Wątpiła tak zupełnie w to, czego sama dokazała, że nie mogła przypomniéć sobie dlaczego znajduje się w téj chwili w przedpokoju swego własnego mieszkania i trzyma za rękę dziecię jakieś, nieznane sobie. W jéj oczach, tysiące iskier różnokolorowych przepełniało powietrze, jako języki ogniste. Zaczęła iść, chcąc otrząsnąć się z téj martwoty która ją ogarniała, lecz, podobna lunatykom, szła prosto przed siebie, nie mogąc zdać sobie sprawy z kształtu i koloru przedmiotów, które się jéj przed oczyma przesuwały. Ściskała rękę malca z siłą niezwykłą i ciągnęła go ze sobą z taką gwałtownością, że w chwili téj za szaloną uważać ją było można.
Tak téż nie widziała nic, co się działo w salonie, przez który przeszła, a jednak w salonie tym na jéj widok powstało i rozsunęło się, czyniąc jéj miejsce, trzech mężczyzn, witając ją poważnym i pełnym szacunku ukłonem.
— Otóż ona! — rzekł jeden z nich.
— Jest w istocie bardzo piękną — zawołał ksiądz.
— Tak — odpowiedział pierwszy — ale jakże jest dziś blada i wzruszona!..
— I roztargniona! — dodał trzeci. — Nie widzi nas nawet.
U drzwi swego pokoju panna de Verneuil dojrzała słodką i wesołą twarz Fanszety, która jéj szepnęła do ucha:
— On jest tam, Maryo.
Panna de Verneuil obudziła się, przypomniała sobie wszystko naraz, spojrzała na chłopca, którego za rękę trzymała, i rzekła do Fanszety:
— Zamknij gdzie tego chłopca i, jeśli ci życie moje miłe, pilnuj go dobrze, aby nie uciekł!
Wymawiając powoli te słowa, wpatrzyła się we drzwi z taką siłą osłupiałego wzroku, iż zdawaćby się mogło, że nawskroś przez deski widzi swoję ofiarę. Nareszcie otworzyła drzwi pocichu i zamknęła je za sobą. Przed kominkiem stał margrabia.
Nie będąc zanadto wyszukanym, strój Montaurana miał w sobie coś świątecznego i uroczystego, co dodawało jeszcze nowego wdzięku jego męskiéj piękności.
Na widok jego panna de Verneuil odzyskała całą przytomność umysłu. Wargi jéj ust, chociaż wpół-otwarte, lecz silnie zwężone, pozwalały dojrzéć emalią pięknych jéj zębów, a uśmiech, jaki na