Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/277

Ta strona została skorygowana.

ustach tych usiadł, miał straszny raczéj wyraz, niż rozkoszny. Szła ku niemu wprost, lecz powoli i, wskazując ręką na zegar, rzekła z udaną wesołością:
— Warto nawet długo czekać na człowieka, tak jak pan, godnego miłości!
Lecz nagle, zwyciężona siłą uczuć, walczących w jéj sercu, padła na sofę, stojącą przy kominku.
— Droga Maryo, jakże piękną jesteś, nawet gdy się gniewasz! — rzekł margrabia, siadając przy niéj i biorąc ją za rękę, któréj mu nie broniła, i szukając oczyma jéj spojrzenia, którego mu odmawiała. — Mam nadzieję — ciągnął daléj głosem słodkim i pieszczotliwym — że Marya moja będzie za chwilę bardzo zmartwioną tém, że odwracała główkę swą cudowną od swego szczęśliwego męża...
Usłyszawszy ten ostatni wyraz, odwróciła się gwałtownie i spojrzała mu bystro w oczy.
— Co znaczy to straszne spojrzenie? — zapytał z uśmiechem. — Ręka twoja jest rozpalona! Co ci jest, serce moje?
— Serce moje! — powtórzyła głosem zmienionym i ponurym.
— Tak — rzekł, klękając przed nią, i ująwszy obie jéj ręce, począł je okrywać pocałunkami. — Tak, serce moje, tobie się oddaję na zawsze!
Odepchnęła go gwałtownie i zerwała się z miejsca. Rysy jéj zmieniły się strasznie, roześmiała się śmiechem szalonych i zawołała:
— Kłamiesz nikczemnie! i sam nie wierzysz słowom, które wymawiasz, człowiecze przewrotniejszy, niż najpodlejszy z podłych i nikczemnych!
Poskoczyła ku kominkowi i porwała za sztylet, który leżał obok jednego z wazonów z kwiatami i, zamierzywszy się ku margrabiemu, gdy go już uderzyć miała, upuściła broń, wołając:
— Ha! nie cenię cię nawet na tyle, żebym cię zabić mogła! Krew twoja jest za brudną, żeby ją przelać mieli żołnierze! Kat chyba jeden zgładzić cię może bez hańby dla siebie i wstrętu!
Słowa te wymówione były z trudnością, głosem niskim i cichym, a biedna Marya, wymawiając je, tupała nogami, jak dziecię rozpieszczone, gdy się zniecierpliwi. Margrabia zbliżył się do niéj, chcąc ją objąć i uspokoić.
— Nie dotykaj się mnie! — zawołała, cofając się ze wstrętem i wzgardą.
— Zmysły ją opuściły — rzekł jakby do siebie margrabia w rozpaczy.
— Tak! szaloną jestem — rzekła — ale nie na tyle jeszcze, aby się stać igraszką twoją! Czegożbym nie przebaczyła namiętności