Głos jéj słabł coraz bardziéj, głowa pochyliła się w tył, oczy się zamknęły i padła w ramiona margrabiego i Fanszety, jak nieżywa. Gdy otworzyła oczy, spotkała wzrok młodego wodza, pełen dobroci i miłości.
— Cierpliwości, Maryo! To już ostatnia burza — rzekł.
— Ostatnia burza... — powtórzyła.
Fanszeta i margrabia spojrzeli na siebie zdziwieni, lecz nakazała milczenie jednym giestem.
— Zawołajcie księdza — rzekła — i pozostawcie mnie z nim sam-na-sam.
Usunęli się.
— Ojcze mój — rzekła do księdza, który w téj chwili stanął przed nią — ojcze mój, w dzieciństwie mojém starzec białowłosy, podobny do was, powtarzał mi często, że wiarą wielką wszystko od Boga uzyskać można. Czy to prawda?
— Prawda to wielka, dziecię moje — odpowiedział ksiądz — a u tego, który wszystko stworzył, niéma nic niemożliwego!
Panna de Verneuil upadła na kolana z niezrównanym entuzyazmem.
— O, Boże mój! — zawołała w ekstazie — wiara moja w Ciebie równą jest miłości mojéj dla niego! Natchnij mnie! Uczyń cud tutaj, lub bierz i życie moje!
— Będziesz wysłuchaną, dziecię moje — rzekł ksiądz poważnie.
Po chwili we drzwiach salonu ukazała się panna de Verneuil, wsparta na ramieniu srebrnowłosego starca. Głębokie, a tajne dla wszystkich wzruszenie czyniło ją w téj chwili oddania się miłości kochanka piękniejszą, niż zwykle, twarzy jéj nadawało bowiem charakter prawdziwie imponujący, ten wyraz pogody zupełnéj, w jaki wielcy malarze przyoblekają twarze męczenników.
Podała rękę margrabiemu i oboje postąpili ku ołtarzowi, przed którym uklękli.
Małżeństwo to, które miało być zawarte tuż obok łoża przyszłych, legalnych rozkoszy, ołtarz ten, wzniesiony naprędce, krzyż ten, naczynia, kielich świętéj ofiary, przyniesione tajemnie przez księdza, ten dym kadzideł, wznoszący się ku sufitowi, o który dotąd obijały się tylko kłęby dymów z potraw przy uczcie, ten ksiądz, który na sutannie miał tylko stułę, te świece woskowe w salonie — wszystko to nadawało téj scenie charakter wzruszający i dziwny, który lepiéj jeszcze maluje te smutnéj pamięci czasy, w jakich niezgoda domowa zburzyła najświętsze instytucye. Ceremonie i obrzędy religijne miały podówczas cały wdzięk tajemniczości. Dzieci otrzymywały chrzest w łożu jęczących jeszcze matek. Jak niegdyś
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/279
Ta strona została skorygowana.