Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

ków maszerujących żołnierzy, którzy prawdopodobnie zaciągali wartę na stanowisku, jakie sama im wyznaczyła pod kościołem świętego Leonarda. Zadrżała i wzniosła oczy błagalnie ku krzyżowi, stojącemu na ołtarzu.
— Prawdziwie święta! — szepnęła Fanszeta.
— Dajcie tylko dużo takich świętych, a stanę się w jednéj chwili dyabelnie pobożnym — również pocichu wymówił hrabia de Bauran.
Gdy ksiądz zadał pannie de Verneuil zwykłe w tych razach pytania, odpowiedziała stanowczém „tak“, ale nie mogła powstrzymać wydzierającego się z piersi westchnienia. Pochyliła się do ucha swego męża i rzekła:
— Niezadługo dowiesz się, dlaczego łamię przysięgę, którą uczyniłam, mówiąc, że cię nigdy nie poślubię.
Po skończeniu obrzędu towarzystwo przeszło do innéj sali, gdzie podany był obiad weselny. W chwili, gdy zasiedli do stołu, wpadł do pokoju służący Jeremiasz bardzo przestraszony. Nieszczęśliwa panna młoda zerwała się z miejsca i pobiegła naprzeciw niego, a uprowadzając go wraz z Fanszetą do swego pokoju pod jednym z tych pretekstów, jakie kobiety tak łatwo w jednéj chwili wynaléść umieją, prosiła margrabiego, aby przez pewien czas sam pełnił obowiązki gospodarza domu i obszedł się pod tym względem bez jéj pomocy. Zrobiła to tak szybko, że Jeremiasz nie zdążył wymówić ani jednego słowa, które mogłoby zdradzić fatalny stan rzeczy.
— Ach! Fanszeto, czuć zbliżającą się śmierć i nie módz nawet wykrzyknąć: „umieram!“ to zaprawdę straszne!.. — zawołała panna de Verneuil, gdy się znalazła sam-na-sam ze swoją siostrą mleczną.
Marya nie ukazała się więcéj przy stole, a nieobecność ta tłómaczyć się mogła wzruszeniem, jakiego przy dopiéro co odbytéj ceremonii doznała. Przy końcu wszakże uczty, gdy niepokój margrabiego dochodził do swego zenitu, weszła, urocza w swym stroju panny młodéj. Twarz jéj była spokojna i wesoła, gdy tymczasem towarzysząca jéj Fanszeta miała rysy tak strasznie zmienione trwogą i przerażeniem, że obie te twarze mogły się wydawać współbiesiadnikom jakby allegoryczny obraz, na którym dziwny i oryginalny pędzel Salwatora Rosy przedstawiłby życie i śmierć, trzymające się za ręce.
— Panowie — rzekła, zwracając się do księdza, hrabiego i barona — na dziś jesteście mojemi gośćmi. Byłoby zbyt niebezpieczném dla was dziś chciéć wydostać się z Fougères. Ta poczciwa dziewczyna odebrała już instrukcye moje i zaprowadzi każdego z panów do przeznaczonego dlań apartamentu.