I drżąc z trwogi i wstrętu ku sobie, wyskoczyła z łóżka. Zdziwiony margrabia pobiegł za nią. Ona doprowadziła go do okna i rozpaczliwym ruchem odchyliła firanki, wskazując mu palcem dwudziestu żołnierzy, rozstawionych na placu.
Księżyc, rozproszywszy mgły, oświecał srebrném swém światłem błyszczące karabiny, błękitne mundury, Korentyna przechadzającego się wzdłuż i wszerz, jak szakal, oczekujący na swą pastwę, i komendanta nieruchomego, z rękami założonemi, z głową podniesioną, z wargami wydętemi, oczekującego i niezadowolnionego.
— Zostawmy ich w spokoju, Maryo. Chodź do mnie.
— Nie śmiéj się, Alfonsie! Ja to ich tam postawiłam!
— Śnisz chyba!
— Nie!
Popatrzyli na siebie przez chwilę i margrabia zrozumiał wszystko; a biorąc ją w swoje objęcia, zawołał:
— Niech będzie, jak chce! Ja cię kocham, Maryo!
— Więc jeszcze nie wszystko stracone! — wykrzyknęła Marya. — Alfonsie — spytała po krótkiéj pauzie — więc jest jeszcze nadzieja?
W téj chwili usłyszeli wyraźnie przygłuszony krzyk puszczyka, a z gabinetu sąsiedniego wpadła Fanszeta.
— Piotr tu jest! — zawołała z radością prawdziwie szaloną.
Margrabina i Fanszeta przebrały Montaurana w kostium Szuana z szybkością, na jaką tylko kobiety zdobyć się mogą. Podczas gdy Alfons zajęty był nabijaniem broni, którą przyniosła Fanszeta, margrabina de Montauran wybiegła szybko, dając swéj towarzyszce znak porozumienia. Fanszeta zaprowadziła margrabiego do gabinetu, przytykającego do sypialni. Młody wódz, zobaczywszy wielką ilość skręconych prześcieradeł, związanych ze sobą, mógł się łatwo przekonać o troskliwości serdecznéj, z jaką pracowała poczciwa Bretonka dla omylenia czujności żołnierzy.
— W żaden sposób przecisnąć się nie zdołam przez ten wąski otwór! — rzekł margrabia, oglądając ramę owalnego okienka.
Z drugiéj strony w owalu tym ukazała się nagle wielka czarna postać i dał się słyszéć głos gruby, dobrze znany Fanszecie:
— Śpiesz się, gienerale! To mrowie Błękitnych ruszać się zaczyna!
— O! jeszcze jeden uścisk! — szepnął głos słodki i drżący.
Margrabia, który już nogą sięgał drabiny, mającéj go ocalić, lecz który jeszcze górną częścią ciała znajdował się w okienku, nagle uczuł gorący pocałunek na swéj twarzy i uścisk rozpaczliwy.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/283
Ta strona została skorygowana.