Podniósł oczy i, ujrzawszy żonę swoję, ubraną w jego własne suknie, wydał krzyk straszny. Ona wyrwała się z jego objęć; on ją chciał zatrzymać, lecz uciekła; a że czasu do stracenia nie było, począł zstępować po drabinie. W ręku miał kawał materyi, a światło księżyca dało mu poznać, że był-to szmat, oderwany z kamizelki, którą miał na sobie w dniu wczorajszym.
— Baczność! Ognia plutonami!
Wyrazy te, wyrzeczone przez Hulota wśród ciszy, miały w sobie coś piekielnego i złamały urok, pod wpływem którego zostawało wszystko — ludzie i natura sama. Grad kul, dobiegających z doliny aż do stóp wieży, następował po każdym wystrzale Błękitnych, ustawionych na Promenadzie. Ogień republikanów trwał bez przerwy, ciągle, bezlitośnie. Cisza pomiędzy strzałami była przerażającą. Ofiary nie wydawały ani jednego jęku.
Jednakże Korentyn, usłyszawszy odgłos spadającego z drabiny jednego z napowietrznych podróżnych, podejrzywał jakiś podstęp.
— Ani jeden z tych ptaszków nie śpiewa — rzekł do Hulota. — Rozmiłowani kochankowie może nas tu zabawiają umyślnie, a sami tymczasem uciekają inną drogą!..
Niecierpliwy w rozświetleniu tajemnicy szpieg, posłał „czerwoną nóżkę“ po pochodnie. Podejrzenie Korentyna doskonale zrozumiane zostało przez Hulota. Stary żołnierz, słysząc jednocześnie odgłosy poważniejszéj walki w stronie bramy świętego Leonarda, wykrzyknął:
— To prawda! dwóch ich przecież być nie może!
I pobiegł pędem ku bramie.
— Zmyli mu głowę ołowiem, mój komendancie — rzekł Beau-Pied, który biegł naprzeciw Hulota — ale i on zabił Gudin’a i ranił nam dwóch ludzi! A! wściekła bestya! Przedarł się szeregi naszych zuchów i byłby się wydostał na pole, gdyby go był przy bramie świętego Leonarda na straży stojący żołnierz nie nadział na bagnet.
Usłyszawszy te słowa, komendant wpadł do kordegardy i spostrzegł na łóżku obozowém skrwawione ciało, które tam przed chwilą złożono. Zbliżył się do tego trupa, który wszyscy mieli za margrabiego, podniósł kapelusz, zakrywający mu twarz, i upadł na krzesło.
— Spodziewałem się tego! — zawołał, załamując ręce. — Zadługo, u pioruna, trzymała go u siebie!
Wszyscy stanęli jak wryci. Komendant kazał rozpuścić długie zwoje czarnych włosów kobiecych.
Wtém ciszę przerwał hałas nadchodzących zbrojnych ludzi. Ko-
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/284
Ta strona została skorygowana.