Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/285

Ta strona została skorygowana.

rentyn wszedł do kordegardy, poprzedzając czterech żołnierzy, niosących na leżach, zrobionych z karabinów, Montaurana, któremu kilka kul strzaskało nogi i ramiona. Położono go na łożu obozowém obok żony. Dostrzegł on ją i konwulsyjnym rzutem zdołał pochwycić jéj rękę. Umierająca odwróciła z trudnością głowę, poznała swego męża, zadrżała wszystkiemi członkami i wyszeptała gasnącym głosem następujące słowa:
— Dzień bez jutra... Bóg mnie aż nadto wysłuchał...
— Komendancie — rzekł margrabia, zbierając wszystkie swoje siły i nie puszczając ręki Maryi — liczę na waszę uczciwość, iż zawiadomicie o mojéj śmierci brata mego, który obecnie przebywa w Londynie. Jest-to jeszcze młody chłopiec. Napisz mu, komendancie, że jeżeli chce być posłuszny ostatnim moim słowom, nie podniesie nigdy broni przeciw Francyi, nie opuszczając jednak stronnictwa królewskiego!
— Stanie się, jak sobie tego życzycie — odpowiedział Hulot, ściskając rękę umierającego.
— Odnieście ich do sąsiedniego szpitala — rzekł Korentyn.
Hulot wziął szpiega za ramię z taką siłą, że musiał mu zostawić na ciele ślady swoich palców, i rzekł groźnie:
— A ty, ponieważ już twoja tutaj robota skończona, uciekaj, gdzie pieprz rośnie, a przyjrzyj się wprzód dobrze twarzy i postaci komendanta Hulota, abyś się nigdy nie znalazł na jego drodze, jeżeli nie chcesz, by brzuch twój poszedł na pastwę dla jego pałasza!
I już stary żołnierz w przystępie wściekłości chwytał za szablę.
— Oto jeszcze jeden poczciwy człowiek, który nie zajdzie daleko — pomyślał sobie Korentyn, kiedy czuł się już bezpiecznym w wystarczającém oddaleniu od kordegardy Hulota.
Margrabia zdołał jeszcze skinieniem głowy podziękować przeciwnikowi swojemu, dając mu tém dowód szacunku, jaki miewają dla siebie ludzie prawdziwie odważni i... lojalni nieprzyjaciele.
W roku 1827 stary jakiś człowiek w towarzystwie swéj żony handlował bydłem na placu targowym miasta Fougères i nikt nie miał mu nic do zarzucenia, chociaż zabił on w swém życiu więcéj, aniżeli sto osób; nikt mu nawet nie przypominał przydomku Marche-a-Terre’a, jaki nosił niegdyś.
Osoba, któréj należy się wdzięczność za dostarczenie drogocennych objaśnień, dotyczących osobistości tu występujących, widziała go prowadzącego na postronku krowę i idącego z tą miną spokojną, a pełną niewinności, która sama przez się wywołuje na usta patrzących wykrzyknik:
— Oto zaiste poczciwy człowiek!