Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

rzekł komendant do ucha Merle’owi. — Ano! broń sprawy — dodał, kierując się do młodego rekruta z Fougères.
— Mój komendancie — Szuanie przynieśli niewątpliwie broń dla naszych rekrutów, z któremi się przed chwilą połączyli. Otóż, jeżeli wyruszymy podeszwą, będą czyhać na nas za każdym pniem lasu i wystrzelają nas do nogi, nim dostaniemy się do Ernée. Potrzeba bronić sprawy, jak mówisz komendancie, ale nabojami. Podczas bitwy, która potrwa dłużéj, niż myślisz, jeden z moich towarzyszów będzie mógł pośpieszyć do Fougères po gwardyę narodową i wolne kompanie. Chociaż jesteśmy prostemi rekrutami, przekonasz się, że pochodzimy z rasy kruków.
— Sądzisz, że Szuanie są w znacznéj liczbie?
— Osądź sam, obywatelu komendancie.
Tu zaprowadził Hulota na miejsce wśród płaszczyzny, na którém piasek był odmieciony, jakby grabkami; następnie, zwróciwszy na to uwagę komendanta, powiódł go ku dosyć odległéj ścieżce, gdzie obaczyli ślady przejścia znacznéj gromady ludzi. Liście leżały tu głęboko wtłoczone w ziemię.
— Są-to Garsy z Vitré — rzekł rekrut, szli oni tędy połączyć się z Normandczykami.
— Jak się nazywasz, obywatelu? — zapytał Hulot.
— Gudin, komendancie.
— A więc, Gudin, mianuję cię kapralem obywateli z Fougères. Masz minę człowieka poważnego. Wybierz sobie jednego z twych kolegów i wyślij go do Fougères. A będziesz się trzymał przy moim boku. Przedewszystkiém, idź i zabierz wraz z twemi współobywatelami strzelby, ładownice i mundury naszych biednych druhów, których ci rozbójnicy powalili na drodze. Nie zostaniemy tutaj, aby połykać ich strzały, nie odpłacając im gotówką.
Nieustraszeni rekruci z Fougères poszli ściągnąć garderobę z poległych, a cała kompania dawała im osłonę, utrzymując żywy ogień w kierunku lasu, tak aby mogli rozebrać trupów nie tracąc ani jednego człowieka.
— Z tych Bretończyków — rzekł Hulot do Gérarda, mogą być tęgie piechury!
Wysłaniec Gudina pobiegł uboczną ścieżką przez lasek po lewéj. Żołnierze zajęci opatrywaniem swéj broni, gotowali się do walki; komendant obchodził ich, lustrując, uśmiechał się do niektórych a wreszcie ustawił się z dwoma ulubionemi sobie oficerami na kilka kroków przed szeregiem, oczekując mężnie napadu Szuanów. Milczenie zapanowało znowu na chwilę, ale nie trwało długo. Trzystu Szuanów, których kostiumy podobne były do ubrania rekwirowanych, wypadło z prawego lasku i w dzikim bezładzie wy-