Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

dając z piersi przeraźliwe ryki, rzuciło się na drogę, którą zajmował słaby batalion Hulota. Komendant rozdzielił swoje wojsko na dwa równe oddziały, z których każdy miał front z dziesięciu ludzi. W środku ustawił dwunastu rekwirowanych z Fougères naprędce przystrojonych w pełne mundury, i stanął sam na ich czele. Tę małą armię osłaniały dwa skrzydła, każde po dwudziestu pięciu ludzi, które manewrować miały z obu stron drogi, pod rozkazami Gérarda i Merle’a. Ci oficerowie mieli uderzyć na Szuanów z boku i przeszkodzić, aby się tamtejszym zwyczajem nie rozsypali. Szuanie bowiem posiadali sztukę rozpraszania się w okolicy w taki sposób, iż każdy wieśniak zosobna obierał sobie pozycyę, z któréj wygodnie mógł strzelać na Błękitnych; wojska republikańskie nie wiedziały już, skąd brać swoich nieprzyjaciół.
Te rozporządzenia, wydane przez komendanta z szybkością niezbędną w takich okolicznościach, napoiły dobrym duchem żołnierzy, i milcząc rozpoczęto atak na Szuanów. Po upływie kilku minut potrzebnych na zbliżenie się ku sobie obu przeciwnych wojsk, gruchnęły strzały, siejące śmierć po każdéj stronie. W téjże chwili dwa skrzydła republikańskie, którym nie mogli Szuanie przeciwstawić swoich, wpadły na ich boki i gęstym a ostrożnym ogniem szerzyły zamieszanie i mord w szeregach nieprzyjaciół. Manewr ten wypełnił prawie brak równowagi liczebnéj po obu stronach. Ale Szuanie zdradzali wypróbowaną nieugiętość i męstwo; nie poruszyli się nawet z miejsca, ciężkie straty nie zachwiały ich; ściskając się coraz bardziéj usiłowali otoczyć mały ale wybornie ustawiony przez Hulota oddziałek republikanów, którzy zajęli tak szczupłe miejsca, iż zdawali się podobni do królowéj-matki, pomiędzy rojem pszczół. Wywiązała się jedna z tych bitew straszliwych, w których odzywający się zrzadka łoskot muszkietów, ustępuje miejsca dźwiękowi stali, kiedy to ciało ociera się o ciało i przy jednakiém męstwie, liczba rozstrzyga o wygranéj. Szuanie byliby znieśli odrazu obydwa skrzydła, komenderowane przez Merle’a i Gérarda, gdyby tymże nie powiodło się kilku salwami wystrzałów danemi zukosa, zachwiać kolumną swych nieprzyjaciół. To też Błękitni powinni byli pozostać na swych flankowych stanowiskach celując daléj zręcznie w przeciwników; zamiast tego jednak, zagrzani widokiem niebezpieczeństwa, na jakie narażał się bohaterski batalion, zewsząd otoczony przez „strzelców królewskich“, rzucili się z obu stron na drogę z bagnetem w ręku, kipiąc wściekłością, i na parę chwil zrównali trochę istotnie stosunek sił walczących. Obydwie strony wpadły teraz w rozjuszenie, zaostrzone całém okrucieństwem i zajadłością owego ducha partyi, który wojnie téj nadał cechy wyjątkowe. Każdy, baczny na grożące mu