niebezpieczeństwo, walczył milcząc. Zrobiło się ponuro i zimno, jak na łonie śmierci. Wśród téj ciszy, nie słychać było, oprócz szczęku broni i zgrzytania piasku pod nogami, jak tylko głuche, i ciężkie okrzyki, wydarte z piersi tych, którzy ciężko ranieni lub umierający, padali na ziemię. W środku kolumny republikańskiéj dwunastu rekwirowanych broniło z takiém męstwem komendanta, zajętego wydawaniem rozkazów, że co chwila koledzy ich żołnierze musieli przytakiwać głośném: brawo!
Hulot pełen zimnéj krwi ale baczny na wszystko, odróżnił zaraz pomiędzy Szuanami człowieka, który w otoczeniu wyborowego żołnierza wyglądał na dowódcę. Sądził rzeczą konieczną przyjrzéć się bliżéj temu oficerowi, ale napróżno czynił usiłowania, aby rozpoznać rysy, które co chwila mu zakrywały czerwone czapki i kapelusze o szerokich brzegach. Spostrzegł tylko Marche-a-Terre’a, który umieściwszy się obok gienerała, powtarzał jego rozkazy głosem chrapliwym i ustawicznie pracował karabinem. Komendanta niecierpliwił ten przeciwnik świeżéj pamięci. Wziął więc szpadę do ręki, zagrzał swoich rekrutów, i uderzył w środek Szuanów z taka furyą, iż wybił wpośród nich wyłom i oko w oko mógł spotkać się z wodzem, którego figurę nieszczęściem zakrywał zupełnie wielki pilśniowy kapelusz o białéj kokardzie. Ale zdziwiony tak śmiałym atakiem, tenże wykonał ruch wsteczny, zadzierając zuchwale czapkę do góry; teraz dopiéro dokładnie mógł Hulot obejrzeć rysy nieznajomego. Młody wódz, który zdaniem Hulota nie mógł liczyć nad dwadzieścia pięć lat, nosił myśliwską kamizelkę z zielonego sukna. Na białéj przepasce wisiały pistolety. Trzewiki nosił podkute, jak u Szuanów. Kamasze strzeleckie sięgały mu aż do kolan i pasowały do grubych spodni drylichowych, uzupełniając kostium okrywający kibić średnich rozmiarów, ale smukłą i dobrze zarysowaną. Wściekły widokiem docierających aż do niego Błękitnych, nasunął kapelusz na oczy i postąpił naprzeciw nich, ale natychmiast otoczyli go: Marche-a-Terre i kilku przestraszonych jego odwagą Szuanów. Hulotowi wydało się teraz, że dostrzegł czerwoną wstęgę na wpół otwartéj kamizelce młodego wodza. Oczy komendanta, porwane widokiem téj dekoracyi królewskiéj, dzisiaj zupełnie zapomnianéj, padły teraz nagle na twarz, którą wszakże utracił zaraz z przed oczu, zmuszony czuwać nad wypadkami bitwy i ruchami drobnego oddziałku. Tak więc, zaledwie mógł dostrzedz iskrzące się oczy o niepewnéj barwie, jasne włosy i dosyć delikatne rysy spalone od słońca. Najwięcéj go przecież uderzzł blask obnażonéj szyi, któréj białość podnosił czarny krawat związany wolno i niedbale. Niecierpliwe i ożywione ruchy młodego szefa kipiały duchem żołnierskim, zdradzając usposobienie tych, którzy do boju
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/32
Ta strona została skorygowana.