Ojciec Gudin, badając pilnie figury Coupiau i patryoty zauważył, iż obydwaj w téj chwili nie zdradzali żadnego wzruszenia.
— Tém lepiéj dla ciebie — rzekł patryota — co do mnie uciekłbym się do swoich środków obrony w razie nieszczęścia...
Tak despotycznie zastrzeżona dla siebie dyktatura oburzyła Coupiau, który szorstko się odezwał:
— Jestem panem w moim dyliżansie, i bylem tylko pana miał w opiece...
— Czyś ty patryotą, czy Szuanem? — zagadnął żywo, przerywając mu, podróżny.
— Ani ten, ani ów — odrzekł Coupiau. — Jestem pocztylionem i Bretończykiem, co znaczy więcéj; jadąc, nie obawiam się ani błękitnych ani dżentlemanów.
— Chciałeś powiedziéć, ani rozbójników — rzekł patryota z ironią.
— Odbierają tylko to, co im sprzątnięto — odparł żywo proboszcz.
Obydwaj podróżni spojrzeli bystro na siebie, aż do białek oczu, zapytując się wzajemnie spojrzeniem, czy można doprowadzać tu rozmowę do takich granic? W głębi karety siedział bowiem trzeci podróżny, zachowujący w czasie tych rozpraw najgłębsze milczenie. Pocztylion, patryota a nawet Gudin nie zwracali dotąd uwagi na tę niemą figurę. Był-to istotnie jeden z tych gości niewygodnych w podróży i nietowarzyskich, którzy podobni są w dyliżansie do zrezygnowanych cieląt prowadzonych na targ sąsiedni ze związanemi nogami. Zaczynają oni od owładnięcia całém prawnie przeznaczoném dla siebie siedzeniem, a kończą zaśnięciem bez żadnych skrupułów na barkach swoich sąsiadów. Patryota, Gudin i konduktor pozostawili go sobie samemu, wierząc w sen jego i przekonawszy się, iż było rzeczą zbyteczną mówić do człowieka, którego zakamieniała figura zdradzała przeszłość spędzoną przy łokciu, a myśl troszczyła się jedynie o to, że w dobréj wierze odprzedał towar drożéj, aniżeli kosztował.
Gruby ten człowieczek, zwinięty w kłębek w swoim kącie, otwierał od czasu do czasu drobne oczka, jakby z błękitnego fajansu, i pokolei kierował je na każdego z podróżnych z wyrazami przestrachu, zwątpienia i nieufności. Zdawało się wszakże, iż obawia się tylko swych towarzyszów podróży, nie troszcząc się o Szuanów. W tém rozpoczęła się strzelanina walczących na górze oddziałów.
Coupiau, zaniepokojony, powstrzymał powóz.
— Och! och! — rzekł duchowny, który zdawał się znać na tém — to rozprawa naseryo, zdaje się, że tam niemało ludzi.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/43
Ta strona została skorygowana.