Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

drobne świecące punkciki. Rzucając ostatnie spojrzenie w dolinę, którą niebawem miał stracić z oczu, zstępując w dolinę Ernée, mógł rozeznać na szerokim gościńcu ekwipaż Coupiau.
— Czy nie dyliżans to z Mayenny? — zapytał swoich adjutantów.
Obydwaj oficerowie, patrząc bystro na starą turgotynę, poznali ją odrazu.
— Jakimże sposobem nie spotkaliśmy jéj na drodze? — zauważył Hulot.
Spojrzeli po sobie milcząc.
— Otóż jeszcze jedna zagadka! — zawołał komendant — zaczynamy przezierać teraz prawdę.
W téjże saméj chwili Marche-a-Terre, który znał także turgotynę, zwiastował jéj nadejście towarzyszom, a odgłos powszechnéj radości ocknął młodą kobietę z jéj zadumy. Nieznajoma postąpiła naprzód i ujrzała dyliżans, który nadjeżdżał z fatalną szybkością. Niebawem nieszczęśliwa turgotyna znalazła się na płaszczyźnie. Szuanie, którzy ukryli się nanowo, wpadli teraz na swoję zdobycz z chciwością, która dodawała polotu ich ruchom. Niemy podróżny potoczył się w głąb’ karety i skurczył, przybierając kształt paczki.
— Bierz dyabli zresztą! — zawołał Coupiau ze szczytu swego kozła, wskazując na ziemianina — przewąchaliście patryotę; ma on pełen worek złota!
Szuanie przyjęli te słowa wybuchem ogólnego śmiechu i poczęli wołać: — Pille Miche! Pille Miche! Pille Miche!
Wśród tych okrzyków, którym sam Pille Miche wtórował, jak echo, Coupiau zawstydzony złaził z siedzenia. Gdy Cibot, przezwany Pille Michem, dopomagał swemu towarzyszowi do wydobycia się z karety, podniósł się szmer ogólny, pełen uszanowania.
— To ojciec Gudin! — kilka głosów zawołało.
Na to czcigodne imię wszystkie głowy odkryły się, Szuanie uklękli przed kapłanem i poczęli prosić go o błogosławieństwo, którego tenże z powagą im udzielił.
— Oszukałby on samego świętego Piotra i wykradł mu klucze raju — rzekł potém, klepiąc po ramieniu Pille-Miche’a. — Gdyby nie on, Błękitni-by nas pochwycili.
Tu spostrzegłszy młodą damę, ojciec Gudin postąpił ku niéj dla rozmówienia się na osobności. Marche-a-Terre, który tymczasem otworzył zwinnie kufer dyliżansu, ujrzał tam z dziką radością worek, którego kształty zdradzały obecność złotych rulonów. Nie zostawało wiele czasu na podzielenie się niemi. Każdy z Szuanów otrzymał z rąk jego swoję cząstkę z taką akuratnością, iż podział nie wywołał najmniejszéj sprzeczki. Poczém tenże zwrócił się do