prostą drogą i nie lubię gzygzaków u innych. Gdy obaczyłem u Dantona metresy, u Barrasa metresy, rzekłem im: „Obywatele! gdy Rzeczpospolita wybrała was, abyście nią rządzili, to nie na to, aby zatwierdzać rozpustę starych rządów“. Powiecie mi na to, że kobiety?... O! prawda, że są kobiety... Ale dosyć igraszek, gdy zagraża niebezpieczeństwo... Nacóż było wymiatać brudy i nadużycia starych rządów, jeżeli patryoci je wznowili.. Patrz na pierwszego konsula! to mi człowiek: ani jednéj kobiety, cały oddany sprawom. Dałbym lewy wąs w zakład, że on nie wie o głupiéj służbie, którą w téj chwili spełniamy.
— Na honor, komendancie — rzekł Merle wesoło — dojrzałem koniec noska młodéj damy, ukrytéj w głębi powozu i wyznaję, że mało kto nie uczułby świerzbiączki, którą ja czuję, do podkradzenia się pod karetę i poszczebiotania z wojażerkami.
— Niech cię Bóg strzeże — zawołał Gérard. — Fryzowane sroczki mają towarzysza, i to przebiegłego, któryby cię, jak nic złowił w łapkę.
— Kto? Ten inkrojablik, którego małe oczka biegają ciągle z jednéj strony drogi na drugą, jakby wietrzył wszędzie Szuanów? ten strojniś, u którego łydek domacać się nie potrafisz? Ten mazgaj, wyglądający jak kaczor w pasztecie, zabroniłby mi popieścić się ładną czeczotką?
— Kaczor! Czeczotka! Biedaku, straszliwie, zabrnąłeś w ornitologię! Ale nie wierz kaczorowi. Zielone jego oczka wydają mi się zdradliwemi, jak oczy u żmii, a przebiegłemi jak żony, która przebacza mężowi. Mniéj niedowierzam Szuanom, niźli tym adwokatom, których figury podobne są do karafek z limonadą.
— Ba! — zawołał ochoczo Merle — za pozwoleniem komendanta, ryzykowałbym! Ta kobieta ma oczy jak gwiazdy, można wszystko rzucić na kartę, byle je obaczyć.
— On dostał bzika, komendancie — rzekł do Hulota Gérard — zaczyna mówić od rzeczy.
Hulot zrobił giest sobie właściwy, wzruszył ramionami rzekł:
— Nim spożyje zupkę, radzę mu skosztować.
— Dzielny chłopak z tego Merla — zauważył znów Gérard, wnioskując po zwolnieniu jego kroków, że stara się stopniowo zrównać z jadącym z tyłu powozem. Wesoła dusza. Jedyny to człowiek, który mógłby żartować sobie ze śmierci kolegi bez posądzenia go o nieczułość.
— To prawdziwy żołnierz francuski — rzekł głosem poważnym Hulot.
— Patrz, jak nasuwa swoje epolety na ramiona, aby pokazać,
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/56
Ta strona została skorygowana.