Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

czegoś na rachunek twojego serca. Ono należy do mnie więcéj, niż do kogokolwiek, bo nikt cię więcéj ode mnie kochać nie potrafi. — Mów więc pani.
— Jakto, Fanszeto — więc nie widzisz dokoła nas powodów mojéj wesołości? Spojrzyj na żółte kiście tych drzew w oddali? Ani jedna z nich nie jest podobną do drugiéj. Patrząc na nie zdaleka, rzekłabyś, że to stare obicia w zamku. Patrz na te opłotki, po-za któremi w każdéj chwili obaczyć możesz Szuanów. Gdy patrzę na ten jałowiec, zdaje mi się, że widzę lufy strzelb. Lubię to nowe niebezpieczeństwo, które nam zagraża. Ilekroćrazy droga nabiera ponurego wejrzenia, przypuszczam, że usłyszymy za chwilę strzały, wtedy uderza we mnie serce, nieznane wzruszenie mną owłada. A nie są-to dreszcze trwogi, ani wzruszenia rozkoszy; nie, to lepsze, to gra wszystkiego, co żyje we mnie, to samo życie. Czyż miałabym nie być wesołą, gdy ożywię posuchę mego istnienia.
— Ach! okrutna! ależ to wszystko nic mi nie mówi. Święta Panienko! — dodała, zwracając boleśnie oczy do nieba — przed kim wyspowiada się ona, jeżeli się kryje przede mną?
— Fanszeto — rzekła poważnie młoda nieznajoma — nie mogę ci wyznać mojego przedsięwzięcia. Ten raz jeden to straszne...
— Pocóż robić źle, wiedząc, że to nie dobre?
— Cóż chcesz? Czuję, że myślę, jak gdybym miała lat pięćdziesiąt, a działam, jak piętnastoletnia. Ty byłaś zawsze moim rozsądkiem, drogie dziecię, ale w téj jednéj sprawie, muszę stłumić w sobie sumienie.
A po chwili, westchnąwszy, dodała:
— Zresztą nie zastanawiam się nad tém sama. Jakże chcesz więc, abym szukała spowiednika równie surowego, jak ty...
I uderzyła ją z uśmiechem po rękach.
— Czyż kiedy robiłam ci wyrzuty? — zapytała Fanszeta. — Nawet błąd u ciebie ma wdzięk swój. Tak, święta Anna z Auray, którą błagam codziennie o twoje zbawienie, przebaczy ci wszystko. A zresztą, czyż nie jestem przy twoim boku w téj podróży, chociaż nie wiem, gdzie jedziemy?
I cała wzburzona ucałowała jéj ręce.
— Ale — rzekła Marya — możesz mię opuścić, jeżeli twe sumienie...
— Milcz, pani! — zawołała Fanszeta, robiąc zadąsaną minkę. — Nie mów mi o tém.
— Więc ani słowa — rzekła Marya stanowczym głosem. — Wiedz tylko o tém, że nienawidzę téj wyprawy, zarówno jak tego, który językiem złota mi ją narzucił. Chcę być wolną, wyznaję ci, że