darz właśnie przygotowywał się do ofiarowania im swoich usług, gdy pocztylion zatrzymał go za ramię.
— Baczność, obywatelu Brutusie, jest tu eskorta Błękitnych. Ponieważ niéma ani konduktora ani depesz, przywożę ci obywatelki; zapłacą z pewnością jak dawne księżniczki, a zatém...
— A zatém wypijemy razem po szklaneczce wina, mój chłopcze — rzekł uczciwy gospodarz.
Rzuciwszy okiem po kuchni, okopconéj dymem i po stole zakrwawionym surowém mięsem, panna Verneuil frunęła do sąsiedniéj izby z lekkością ptaka, nie mogąc znieść widoku ani zapachu kuchennego, a nie mniéj uczuwszy odrazu wstręt do brudnego gospodarza i grubéj jego małżonki, którzy uważnie poczęli jéj się przypatrywać.
— Cóż teraz poczniemy? — zapytał żonę oberżysta. — Czy dyabeł mógł przeczuć, że nagle dostaniemy tyle gości w tym czasie. Zanim potrafię sporządzić jakie-takie śniadanko dla tamtych, ta pani zniecierpliwi się. Ale, na honor: przychodzi mi dobra myśl: jeżeli to są ludzie dobrego towarzystwa, zaproponuję im, aby zjedli śniadanie razem. Hę?
Gdy tak oberżysta zabierał się do wyszukania nowéj przybyszki, obaczył Fanszetę. Uprowadzając ją przeto ku głębi kuchni, ażeby oddalić się od tych, którzy mogliby go niepotrzebnie usłyszéć, rzekł z cicha:
— Mam wyborną zastawę przygotowaną dla pewnéj damy i jéj syna. Goście ci nie będą mieli z pewnością nic przeciwką temu aby podzielić się z paniami swojém śniadaniem. To są osoby z towarzystwa.
Zaledwie dokończył tego frazesu, biedny gospodarz uczuł śmignięcie biczem po plecach; obrócił się gniewnie w tył i obaczył za sobą małego, przysadkowatego człowieczka, który wyszedł cichym krokiem z sąsiedniéj izdebki a którego pojawienie się zmroziło strachem oberżystę, tłustą jego małżonkę i kuchcika. Oberżysta zbladł. Człowieczek wstrząsnął włosami, które mu zakrywały czoło i oczy, stanął na palcach, aby dosięgnąć do uszów gospodarza i rzekł mu:
— Wiesz, co znaczy nieostrożność i denuncyacya, wiesz, jaka monetą płacimy za nią. Jesteśmy wspaniałomyślni.
Do słów tych dołączył giest, który oberżyście wydał się straszliwym komentarzem. Jakkolwiek Fanszeta nie mogła dostrzedz osoby nieznajomego, którą pokryła przestronna tusza gospodarza, przecież podchwyciła parę wyrazów, przezeń wymówionych półgłosem i stanęła jak rażona piorunem, usłyszawszy ochrypły akcent bretonski.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/63
Ta strona została skorygowana.