Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

spisujesz mi się! Dałaś mi prześcieradła tak grube i tak ostre, że nie mogłem oka przez całą noc zmrużyć.
Następnie zaczął się bawić laseczką i, wywijając nią na różne strony, wykonywał rozliczne ewolucye, w których większa lub mniejsza zręczność była oznaką wyższego lub niższego stopnia w hierarchii złotéj młodzieży.
— I to takiemi gagatkami — zauważył z cicha Korentyn zwrócony do gospodarza — zamyślają podnieść i uszlachetnić marynarkę Rzeczypospolitéj?
— Ten człowiek — mówił w téj saméj chwili marynarz do ucha gospodyni — jest niezawodnie ajentem Fouché’go. Policyę ma na twarzy wypisaną, i przysiągłbym, że plamka, jaką ma na podbródku, to ślad błota paryskiego... Ale czém tłustsza mysz, tém lepszego warta kota.
W téjże chwili weszła do izby dama, ku której marynarz podbiegł natychmiast ze wszystkiemi oznakami najgłębszego szacunku.
— Przybywaj, droga mateczko — zawołał. — O ile mi się zdaje, przez czas twojéj nieobecności zyskałem współbiesiadników do zamówionego śniadania.
— Współbiesiadników? — zagadnęła — cóż-to znów nowego?
— Jest-to panna de Verneuil — szepnął jéj do ucha.
— Ale co mówisz! — odparła matka — panna de Verneuil zginęła na rusztowaniu w sprawie Saveneya.
— Mylisz się pani — wtrącił z wymuszoną układnością Korentyn, kładąc nacisk na wyraz „pani“ — było dwie panny de Verneuil. Jak pani wiadomo, wszystkie wielkie rodziny mają zawsze kilka pobocznych linij.
Dama, zdziwiona tém spoufaleniem, odstąpiła o kilka kroków wstecz, jakby chciała przyjrzéć się nieproszonemu i niepytanemu uczestnikowi rozmowy; zatrzymała na nim przez chwilę czarne swoje oczy, pełne téj roztropności tak naturalnéj u kobiet, i zdawała się namyślać, jakiby nieznajomy ten człowiek miał interes w tak stanowczém potwierdzeniu istnienia panny de Verneuil.
W tymże czasie Korentyn, który zpod oka przyglądał się kobiecie uchodzącéj za matkę młodego marynarza, zdążył ogołocić ją w umyśle swoim z praw macierzyńskich do młodzieńca i zastąpić je prawami miłości.
Nie wierzył on w dwudziestoletniego syna kobiety, któréj świetna cera, brwi gęste jeszcze, półkoliste, rzęsy pełne i długie podziw i uwielbienie w nim budziły, i któréj obfite czarne włosy, rozdzielone nad czołem, świadczyły o młodości téj twarzy, pełnéj wdzięku i dowcipu. Lekkie zmarszczki czoła nie zdawały się oznaczać