Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

brózd wieku, ale przeciwnie, siłę młodych namiętności. Wreszcie — tak sobie pomyślał — jeżeli blask tych oczu jest nieco przyćmiony, nie można ręczyć, czyli to ślad znużenia w podróży, czy też obfitego czerpania z czary rozkoszy? Nakoniec zauważył Korentyn, że dama ta miała na sobie okrycie z materyi angielskiéj i że forma jéj kapelusza, prawdopodobnie zagranicznego, nie miała żadnego podobieństwa z formą à la grecque, która panowała podówczas w Paryżu.
Korentyn należał do tych istot, które z charakteru swego zawsze bywają skłonne do podejrzewania u ludzi raczéj złego, niż dobrego, zwątpił natychmiast o „obywatelskości“ obojga podróżujących.
Ze swojéj strony dama, która również szybko dokonała przeglądu osoby Korentyna, zwróciła się ku synowi z miną, która wytłomaczyćby się dała pytaniem: Kto jest ten oryginał? Czy on z téj saméj, co i my, gliny?
Na to nieme pytanie, marynarz odpowiedział w ten sam sposób spojrzeniem, ruchem i giestem: Nie wiem sam, słowo daję! jest mi on więcéj jeszcze podejrzanym, niż tobie.
Następnie, pozostawiając matce trud odgadnięcia tajemnicy, zwrócił się do gospodyni i rzekł jéj do ucha:
— Dowiedźcie się téż, co-to jest za bałwan, czy on na prawdę towarzyszy pannie de Verneuil i w jakim celu?
— A więc jesteś pewnym obywatelu — zapytała pani du Gua Korentyna — że panna de Verneuil żyje?
— Żyje ona z krwią i kośćmi, pani, jak żyje obywatel du Gua Saint-Cyr.
Odpowiedź ta mieściła w sobie głęboką ironię, któréj nikt od osoby nią dotkniętéj, poznać i odczuć nie mógł. Każda inna zmieszałaby się z pewnością. Syn téż jéj spojrzał bystro na Korentyna, który z najspokojniejszą miną wyjmował zegarek, zdając się nie zważać na wrażenie, jakie wywołał.
Pani du Gua zaniepokojona i niepewna, czy odpowiedź była dziełem przypadku, czy téż w istocie tchnęła świadomą złośliwością, rozpoczęła dalszą rozmowę z Korentynem.
— Mój Boż! — rzekła — jak téż drogi są teraz niepewne w naszym kraju. Powyżéj Mortagne na publicznéj drodze napadli nas Szuanie. Syn mój omało nie został na placu, dwie kule przeszyły mu kapelusz.
— Jakto? więc państwo znajdowaliście się w dyliżansie, który rabusie złupili, pomimo eskorty, i który nas teraz przywiózł? A więc państwo musicie znać tę karetę! A mnie mówili, gdym przejeżdżał przez Mortagne, że Szuanie napadli na powóz w sile