dwóch tysięcy ludzi i że wszystko zginęło, nawet podróżni. Otóż-to w taki sposób wkradają się błędy do historyi!...
Ton swobodny i mina głupowata, jaką przybrał Korentyn, mówiąc to, czyniły go podobnym do bywalca małéj kawiarni prowincyonalnéj, który się przekonywa z boleścią, że nowy kierunek polityki zewnętrznéj jest błędnym.
— Niestety! pani — mówił daléj — jeżeli już zabijają podróżnych i poczty tuż pod Paryżem, cóż stąd wnosić należy o bezpieczeństwie dróg Bretanii! Na honor, wolę wrócić do Paryża, niż puszczać się w dalszą podróż.
— Czy panna de Verneuil jest młoda i ładna? — zapytała dama, zwracając się do gospodyni pod wpływem nagle zbudzonego podejrzenia.
W téjże chwili przerwał rozmowę oberżysta, zawiadamiając, że śniadanie podano.
Młody marynarz podał niezwłocznie ramię swéj matce z poufałością nieco przesadną, co jeszcze bardziéj utwierdziło Korentyna w jego domysłach.
Wstąpiwszy na wschody, du Gua odwrócił się i rzekł szorstko do Korentyna:
— Obywatelu! jeżeli towarzyszysz istotnie pannie de Verneuil, i jeżeli ona przyjęła zaproszenie do wspólnego stołu, to i ciebie prosimy. Zresztą zrób, jak ci wygodniéj.
Chociaż i dobór słów i sposób ich wymówienia nie nazbyt były zachęcające, Korentyn poszedł za niemi. Młody człowiek ścisnął ukradkiem rękę kobiety i szepnął jéj do ucha: — Oto widzisz pani, na jakie niebezpieczeństwa narażają nas twoje nierozsądne wybryki. Jeżeli nas odkryją, jak się stąd wydobędziemy? I jaką ja tu gram dziwną rolę!
Wszystko troje weszli do izby dość obszernéj. Nie trzeba było wiele podróżować po zachodzie Francyi, ażeby poznać odrazu, że oberżysta cudów dokazał i że dla przyjęcia swych gości roztoczył wszystkie skarby, jakie posiadał, rozłożył cały dobytek, na jaki się mógł zdobyć. Stół był starannie nakryty. Ciepło, wychodzące z ogniska na wielkim kominie, wypędzało wilgoć z pokoju. Wreszcie bielizna, krzesła i obicia nie były zbyt brudne. To téż Korentyn łatwo zauważył, że oberżysta dla przypodobania się swoim gościom przeszedł, jak-to mówią, sam siebie.
— A więc — pomyślał sobie — ci ludzie nie są tém, za co uchodzić pragną. Ten młokos, to przebiegła sztuka... Z początku brałem go za głupca, ale przekonywam się, że on ma tyle sprytu, co ja sam....
Marynarz, jego matka i Korentyn oczekiwali na pannę de Verneuil, którą gospodarz poszedł zawiadomić o gotowém śniadaniu.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/70
Ta strona została skorygowana.