Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

winna była podsycić nadzieję w młodym człowieku, ale panna de Verneuil ukłoniła mu się, nie spojrzawszy nań nawet, tak lekkiém skinieniem głowy i zdawała się nie dostrzegać go z tak dziecinną swobodą, że go tém znowu wszystkich pozbawiła nadziei. Skromne to zachowanie się nie zdradzało ani ostrożności ani kokieteryi, ale znamionowało obojętność naturalną lub téż udaną. Wyraz słodyczy naiwnéj, jaki przybrała twarz podróżnéj, okrywał ją tém głębszą tajemnicą. Nie okazywała ona żadnego dążenia do obmyślanych zgóry tryumfów i zdawała się posiadać z natury to przyjemne obejście się, które już wyprowadziło w pole i rozdrażniło miłość własną młodego marynarza. To téż powrócił on na swoje miejsce przy stole z pewném niezadowoleniem i jakby nieco urażony.
Panna de Verneuil, wziąwszy Fanszetę za rękę, zwróciła się do pani du Gua:
— Pani — rzekła pieszczonym głosikiem — czy pani raczysz w swéj dobroci pozwolić, ażeby ta panienka, którą uważam raczéj za przyjaciółkę, niż za służącą, usiadła z nami razem do stołu? W tych burzliwych czasach poświęcenie wynagradza się tylko sercem, które zresztą jedyne nam pozostało.
Pani du Gua na te ostatnie słowa, wypowiedziane prawie półgłosem, odpowiedziała półukłonem, nazbyt może ceremonialnym, który zdradził wrażenie, jakiego doznała, spotykając niespodziewanie tak piękną kobietę. Potém nachylając się do ucha swojego syna, rzekła pocichu:
— Źle jest... Burzliwe czasy, poświęcenie, służąca i pani!... Musi to nie być panna de Verneuil, ale prawdopodobnie jedna z tych dziewczyn, któremi lubi się posługiwać Fouché!...
Współbiesiadnicy mieli już zasiąść do stołu, gdy panna de Verneuil spostrzegła Korentyna, który, stojąc pod oknem, badał daléj wzrokiem panią du Gua i syna jéj, zaniepokojonych nieco tém ciągłém śledzeniem ich osób.
— Obywatelu — rzekła — spodziewam się, że okażesz lepsze wychowanie i przestaniesz mi być nieodstępnym towarzyszem. Wysyłając rodziców moich na rusztowanie, Rzeczpospolita w swéj wspaniałomyślności nie zdobyła się na danie mi opieki. Jeżeli w rycerskiéj twéj galanteryi, niepraktykowanéj od średnich wieków, postanowiłeś mi towarzyszyć pomimo méj woli (tu westchnęła jakby mimowolnie), to pozwól, że nie ścierpię, iżby trudy opiekuńcze, któremi się tak obarczasz, miały cię pozbawiać swobody. Idź, gdzie ci będzie lepiéj, niż między nami. Mnie tu żadne nie grozi niebezpieczeństwo, możesz mię tu spokojnie zostawić.
Rzuciła nań spojrzenie ostre i pogardliwe. Zrozumiano ją. Ko-