rentyn powściągnął uśmiech, który wykrzywił kąt jego ust złośliwych, i skłonił się jéj z uszanowaniem.
— Obywatelko — rzekł — zawsze będę uważał sobie za prawdziwy zaszczyt być ci posłusznym. Piękność jedyną jest królową, któréj prawy republikanin może służyć.
I odszedł.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, oczy panny de Verneuil błysły radością tak żywą i tak naiwną, spojrzała na Fanszetę, przesyłając jéj uśmiech porozumienia z takim wyrazem szczęścia, że w umyśle pani du Gua, w któréj poczynały się budzić już zazdrość i niedowierzanie, naiwnością tą rozproszyła wszystkie podejrzenia i obawy, jakie się w niéj na widok niezwykłéj i doskonałéj piękności panny de Verneuil zbudziły.
— Kto wie, a może to istotnie panna de Verneuil? — rzekła pocichu do syna.
— A eskorta? — zauważył również pocichu młodzieniec, który w skutek zawodu w nadziejach co do panny de Verneuil stał się rozważniejszym. — Czy jest ona więźniem pod strażą, czy też otacza ją straż honorowa? Czy-to przyjaciółka, czy wróg rządu?
Pani du Gua mrugnęła oczyma na znak, że postara się wyświetlić tę tajemnicę. Tymczasem odejście Korentyna uśmierzyło nieco obawy młodego człowieka, którego twarz straciła surowy swój wyraz. Rzucał spojrzenia na pannę de Verneuil, które dowodziły raczéj skłonności ogólnéj do kobiet, aniżeli pierwszych trosk budzącego się uczucia. Młoda kobieta okazywała tém większą oziębłość i wszystkie grzeczne słówka zwracała do pani du Gua. Marynarz gniewał się o to w duchu i postanowił walczyć z nią tąż samą bronią, udawać nawzajem obojętność.
Panna de Verneuil zdawała się nie uważać na to wcale i okazała się swobodną bez bojaźliwości, skromną bez pruderyi. To spotkanie się osób, których, jak się zdawało, przeznaczeniem nie było wejść ze sobą w bliższe stosunki, nie obudziło téż żadnych żywszych sympatyj. Towarzystwo całe było więc nieco sobą zakłopotane, i ten obopólny brak zaufania psuł całą przyjemność, jaką obiecywali sobie ze spotkania przy wspólnym stole tak panna de Verneuil jak i młody marynarz.
Kobiety jednak posiadają ten takt, godny podziwienia, lub téż tak niepohamowane pragnienie wzruszeń, że umieją zawsze w takich wypadkach przełamać lody. I tu więc, ni-stąd-ni zowąd, samo z siebie przyszło do tego, że dwie te piękne kobiety, jakby jedną potrącone myślą, poczęły niewinnie żartować ze swego wspólnego i jedynego towarzysza, współzawodnicząc zarówno w dowcipkowaniu z niego jak i w dogadzaniu mu we wszystkiém. Ta jedność
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/73
Ta strona została skorygowana.