myśli powróciła im swobodę. Słowo lub spojrzenie, które przedtem zwróciłoby uwagę, wśród żartów przechodziło niepostrzeżenie. Krótko mówiąc, dwie te kobiety, przed chwilą skryte wrogi, w pół godziny wydawały się najserdeczniejszemi przyjaciółkami. Młody marynarz jednak nie odzyskał ani humoru, ani swobody, miał on do panny de Verneul taką samę pretensyę za jéj swobodne i wesołe usposobienie, jaką przed chwilą miał za obojętność. Tak mocno go to drażniło, że począł wyrzucać sobie przyjęcie wspólnego śniadania.
— Proszę pani — rzekła panna de Verneuil do pani du Gua — czy syn twój zawsze tak smutny, jak dzisiaj?
Marynarz pośpieszył z odpowiedzią.
— Pytałem siebie w téj chwili, co warto jest szczęście, które nas opuszcza. Tajemnica mego smutku tłomaczy się siłą przyjemności, jakiéj doznaję.
— Ależ to są madrygały — odparła śmiejąc się — które czuć bardziéj dworskim salonem, niż szkołą politechniczną.
— Wyraził on tylko myśl nam obojgu wspólną a przytém bardzo naturalną — dodała pani du Gua, która miała swoje powody w ugłaskaniu i przyswojeniu nieznajoméj.
— No! śmiéjże się pan — zawołała panna de Verneuil z miłym uśmiechem do młodzieńca. — Jakiż pan być musisz, gdy płaczesz, jeżeli to, co się panu szczęściem nazywać podoba, tak pana zasmuca.
Ten uśmiech, dodany do spojrzenia zaczepnego, wróciły trochę nadziei młodzieńcowi. Ale ulegając naturze, która skłania kobietę zawsze do zbytecznéj powściągliwości albo zbytecznéj otwartości, panna de Verneuil zdawała się teraz ośmielać młodzieńca spojrzeniem, w którém błyszczały obfite obietnice miłości, to znów po chwili na gorętsze jego odezwania się wylewała zimną wodę surowéj obojętnéj powściągliwości. Jestto zresztą zwykły sposób, jakiego używają kobiety dla ukrycia swoich wzruszeń. Raz tylko w jednę chwilę, gdy oboje sądzili nawzajem o sobie, że powieki ich są spuszczone, jedném spojrzeniem zakomunikowali sobie prawdziwe swoje myśli, ale za chwilę już spojrzenia te zaćmiły się, i to tak szybko, jak błysnęły te blaski, które oświecając ich dusze, wstrząsnęły niemi do głębi. Wstydząc się, że sobie tak wiele w jednym rzucie oka powiedzieli, nie śmieli więcéj spojrzéć na siebie. Panna de Verneuil niezadowolona, że nieznajomego sobie młodzieńca wyprowadziła tém spojrzeniem z błędu, wróciła do zimnéj grzeczności i zdawała się nawet oczekiwać powstania od stołu z niecierpliwością.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/74
Ta strona została skorygowana.