Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

wiek. Zachowajmy te resztki wolności, jakie nam pozostawia rzeczpospolita. Gdyby pani była sama, to co innego: wtedy nalegałabym...
Ciężkie kroki — zapewne wojskowego — rozległy się w korytarzu i komendant Hulot ukazał się we drzwiach z miną wcale niezachęcającą.
— Chodź-że, chodź, kochany szefie — zawołała panna de Verneuil, wskazując mu krzesło przy sobie. — Ale uśmiechnij-że się! Co ci jest? Czy Szuanie nachodzą miasto?
Komendant dziwnie się zmieszał na widok młodego człowieka i począł mu się bystro przyglądać.
— Mateczko, może jeszcze kawałek zająca? A pani nic nie je? — pytał z całą swobodą marynarz w swéj pieczołowitości o współbiesiadników.
Ale zdziwienie Hulota i zachowanie się panny de Verneuil miało w sobie coś strasznie poważnego, czego pominąć i lekceważyć nie można było.
— Co ci to, obywatelu komendancie? Czy może znasz mię skądkolwiek? — zagadnął marynarz.
— Być może — odparł treściwie republikanin.
— I mnie się zdaje, że cię widziałem w szkole.
— Nigdy nie chodziłem do żadnéj szkoły! — krzyknął szorstko komendant. — A z jakiéj szkoły ty wychodzisz, obywatelu?
— Z politechniki.
— Aha! z tych koszar, w których chcą wyrabiać żołnierzy w buduarach! — zawołał komendant, którego wstręt do oficerów, wyszłych z tego zakładu, był nieuleczonym. A w jakiéj broni służysz?
— W marynarce.
— A! — wykrzyknął Hulot z uśmiechem złośliwym. — Ilu téż macie takich, co z politechniki poszli do marynarki? Z téj szkoły — dodał poważnie — wychodzą tylko na oficerów inżynieryi i artyleryi.
Młodzieniec nie zmieszał się wcale tą uwagą.
— Ja stanowię wyjątek z powodu nazwiska, jakie noszę. Wszysscy moi przodkowie służyli w marynarce.
— A jakież to twoje nazwisko, obywatelu?
— Du Gua Saint-Cyr.
— Więc nie zostałeś zamordowany w Mortagne?
— A! mało brakło! — podchwyciła pani du Gua. — Syn mój miał kapelusz dwoma strzałami przeszyty.
— A masz ty papiery w porządku? — zapytał Hulot syna, nie słuchając matki.