Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

— Czy masz ochotę je przeczytać? — zapytał impertynencko marynarz, którego przenikliwe, niebieskie oczy badały naprzemian surową twarz komendanta i piękną twarzyczkę panny de Verneuil.
— Co! i taki smarkacz śmiałby mię nudzić! No, dawaj papiery! a jeżeli nie, to marsz ze mną!
— No, no, nie trzeba się srożyć! Ja znów nie jestem taki trwożliwy! Najprzód nie wiem, z kim mówię, i czy mam obowiązek odpowiadać. Któż ty jesteś?
— Ja jestem komendantem departamentu! — krzyknął Hulot.
— O! jeżeli tak, to co innego. Zaliczą mnie do bardzo ciężkiéj kategoryi kary, bo weźmiesz mię z bronią w ręku! — I wyciągając rękę, podał komendantowi kieliszek wina.
— Nie chce mi się pić! — wołał, coraz bardziéj niecierpliwiąc się, Hulot. — Prędzéj, pokaż papiery!
W téj chwili szczęk broni i odgłos żołnierzy rozległ się w podwórzu. Hulot zbliżył się do okna i miał minę zadowolnionego z siebie. Panna de Verneuil zadrżała. Ten dowód sympatyi ośmielił młodzieńca. Twarz jego przybrała wyraz dumy i spokoju. Począł szukać w kieszeni swego fraka; wyciągnął z niéj elegancki portfel i oddał komendantowi papiery, które Hulot począł uważnie i zwolna czytać, porównywając rysopis z twarzą podejrzanego. Podczas tego badania krzyk puszczyka powtórzył się znowu, ale tym razem nietrudno było zauważyć, że pochodził z gardła ludzkiego. Komendant, usłyszawszy to, oddał młodzieńcowi papiery z miną drwiącą.
— Wszystko to dobrze i pięknie, ale to nic nie pomoże. Musisz pójść ze mną do biura okręgowogo. Ja nie lubię muzyki, wcale nie lubię.
— Naco go chcesz prowadzić do biura? — zapytała panna de Verneuil głosem zmienionym i drżącym od przerażenia.
— Moja dzieweczko — rzekł komendant z właściwém sobie skrzywieniem ust — to nie należy do ciebie.
Rozgniewana tonem i doborem wyrazów starego żołnierza, a jeszcze bardziéj rozdrażniona lekceważeniem, jakiego doznała wobec człowieka, któremu się podobać pragnęła, panna de Verneuil podniosła się nagle, skromna jéj minka i naiwne pozory, jakie przybierała dotąd, znikły, zarumieniła się, a oczy jéj błysnęły ogniem energii.
— Za pozwoleniem, czy ten młody człowiek uczynił zadość wszystkiemu, czego wymaga prawo? — zapytała niby łagodnie, ale z pewném drżeniem w głosie.
— Tak, napozór przynajmniéj — odparł ironicznie Hulot.
— Jeżeli tak, to ja uważam, że powinieneś go pozostawić w spokoju, przynajmniéj napozór. Czy boisz się, aby ci nie uszedł? czy