radzę mu, aby się nie mylił i nie brał ś-go Michała za czarnego dyabła.
Podczas téj konferencyi panny de Verneuil z kapitanem Fanszeta wybiegła z zamiarem zbadania przez okno w korytarzu pewnego przedmiotu na podwórzu, ku któremu pociągała ją niepohamowana ciekawość, od chwili, jak zajechali do oberży. Poczęła przyglądać się stajni z taką uwagą, że można ją było wziąć za dewotkę, zamodloną przed statuą Matki Boskiéj. Niezadługo spostrzegła panią du Gua, zbliżającą się zwolna do miejsca, w którem przebywał Marche-a-Terre, z ostrożnością kota, który nie chce sobie zamoczyć łapek.
Zobaczywszy ją, Marche-a-Terre powstał ze słomy i przybrał pozycyę pełną szacunku. Dziwna ta okoliczność spotęgowała zajęcie Fanszety, która zbiegła po schodach na podwórze, przesunęła się wzdłuż muru, tak aby jéj nie dostrzegła pani du Gua, i schowała się za drzwi stajni. Dalej idąc na palcach, wstrzymując oddech, starając się uniknąć wszelkiego najlżejszego szelestu, zdołała podsunąć się w samo pobliże Szuana, nie zwróciwszy jego uwagi.
— A jeżeli po zebraniu tych wszystkich informacyj — mówiła nieznajoma do Szuana — przekonasz się, że to nie jest jéj nazwisko, zastrzelisz ją bez litości, jak psa wściekłego.
— Dobrze — odpowiedział krótko Marche-a-Terre.
Kobieta odeszła. Szuan włożył na głowę swoję czapkę czerwoną, wełnianą i pozostał w téj saméj pozycyi, drapiąc się w ucho, jak to zwykli czynić ludzie będący w kłopocie, gdy wtém nagle ukazała mu się Fanszeta, jak za jakiémś magiczném zaklęciem.
— Święta Anno z Auray! — zawołał i wypuścił z ręki długi swój bat, złożył ręce i pozostał nieruchomy jakby w ekstazie. Lekki rumieniec wystąpił na grube jego policzki, a oczy błyszczące wśród czarnéj twarzy, wyglądały, jak dyamenty, świecące w błocie. — Wszelki duch pana Boga chwali! — mruknął głosem tak cichym, że się zaledwie sam mógł zrozumiéć. — Czy ty jesteś widmem, czy godainem?
Dziwnego tego wyrazu godain, godaine używają w miejscowém narzeczu zakochani dla oznaczenia najwyższéj harmonii bogactwa i świetności stroju z pięknością osoby.
— Nie śmiałbym się pani dotknąć — dodał Marche-a-Terre, wyciągając swą grubą rękę ku Panszecie, jak gdyby się chciał przekonać o wadze grubego złotego łańcucha, który otaczał jéj szyję i spadał do stanu.
— Dobrze, że pan nie masz tyle odwagi, panie Piotrze — odparła Fanszeta, powodowana tym instynktem, który nakazuje kobiecie być despotką, ilekroć nie jest uciśnioną.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/86
Ta strona została skorygowana.