Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

Odsunęła się o parę kroków w tył z dumą zadowolenia, iż taką obudziła w Szuanie trwogę, wynagrodziła mu wszakże surowość swojéj mowy spojrzeniem pełném słodyczy i zbliżyła się znów ku niemu.
— Piotrze! — zapytała — pani ta mówiła o téj młodéj panience, u któréj służę, nieprawdaż?
Marche-a-Terre milczał, a na twarzy jego malowała się walka, jakby świt jutrzenki pomiędzy ciemnością a światłem. Spoglądał kolejno to na Fanszetę, to na bat, który upuścił, to znów na złoty łańcuch, który zdawał się wywierać na niego przyjemne pociągające wrażenie, jak i twarz pięknéj Bretonki. Potém, jak gdyby chciał dać jéj poznać, że się już zdecydował, podniósł bat i milczał daléj.
— O! nie trudno odgadnąć, że ta pani kazała ci zabić moję panienkę — mówiła daléj Fanszeta, która, znając wierność i dyskrecyę Bretończyka, pragnęła rozproszyć jego skrupuły.
Marche-a-Terre spuścił głowę ku ziemi w sposób znaczący. Dla dziewczyny odpowiedź ta wystarczała.
— Słuchajże mię, Piotrze, jeżeli jéj się wydarzy jakie nieszczęście, jeżeli jeden włos spadnie jéj z głowy, to nasze widzenie się będzie ostatniém na wieczność całą, bo ja pójdę do nieba a ty zginiesz marnie w piekle.
Ci, z których kiedyś kościół wypędzał dyabła z wielką uroczystością, nigdy niebywali przy téj operacyi tak wzruszeni, jak wzruszonym i drżącym był Marche-a-Terre wobec téj przepowiedni wygłoszonéj z taką wiarą i pewnością, która była dla niego zupełnie przekonywającą. W oczach jego malowało się naprzód głębokie chociaż dzikie uczucie, późniéj widoczną w nich była walka z fanatyzmem, równie jak miłość despotycznym i wymagającym. Spojrzenie to nabrało jeszcze więcéj wyrazu dzikości i przerażenia, gdy usłyszał ostatnie słowa i zobaczył wyniosłą i stanowczą minę téj, którą sobie już dawniéj na swą panią wybrał.
Fanszeta wytłomaczyła sobie po swojemu milczenie Szuana.
— Więc dla mnie nic zrobić nie chcesz? — rzekła z wyrzutem.
Na te słowa Szuan zadrżał i rzucił na swoję wybraną spojrzenie, pełne wyrazu, oka czarniejszego, niż skrzydło kruka.
— — Czy jesteś wolna? — zapytał a raczéj zamruczał tak, że zaledwo Fanszeta usłyszéć i zrozumiéć go mogła.
— Czyżbym tu była? — odparła z oburzeniem. — Ale ty co tu robisz? Bawisz się ciągle w szuaneryę! Biegasz po drogach jak pies wściekły, który szuka, kogoby pogryzł... Oj, Piotrze! Gdybyś był rozsądny, ja ci mówię, poszedłbyś za mną. Ta młoda panienka — to ci przecież mogę powiedziéć — kiedyś wykarmioną