zaprzątać mię temi salonowemi słodyczami mowy i temi logogryfami, które pachną zdaleka buduarem. Nie lubię spotykać u mężczyzny o pańskiéj sile charakteru — dowcipu, jaki bywa udziałem pierwszego lepszego tancerza galopady. Patrz pan... nad nami piękne, jasne niebo, przed nami pyszny krajobraz! Wszędzie, dokąd wzrok poślemy, widać rzeczy wielkie i wspaniałe. Chcesz mi pan powiedziéć, że jestem piękna?... Ale to widzę przecież z pańskich oczu, a zresztą wiem o tém sama bardzo dobrze — nie należę jednak do kobiet, którym komplementa pochlebiają. A może chciałbyś mi pan mówić o swoich ku mnie wzniosłych uczuciach? — zapytała z ironiczną przesadą. — Spodziewam się jednak, że mię pan nie posądzasz o tyle naiwności, abym uwierzyła w nagłe obudzenie się tego gwałtownego uczucia i w tę jego siłę, którą zdołałoby zapanować nad życiem całém — przez pamięć jednego poranku...
— Nie przez pamięć poranku — odpowiedział — ale przez wspomnienie kobiety szlachetnéj...
— Zapominasz pan — dodała śmiejąc się — o wielu moich zaletach. Trzeba było powiedziéć: kobiety nieznajoméj, w któréj wszystko dziwném się zdawać musiało: nazwisko, położenie, swoboda umysłu i zachowanie się, stanowisko — jedném słowem wszystko.
— Dla mnie, nie jesteś pani nieznajomą — wykrzyknął. — Udało mi się przeczuć panią, a do twéj doskonałości nie pragnąłbym nic dodać, oprócz trochę wiary w uczucie, któreś pani obudziła we mnie od pierwszéj chwili.
— O biedne, małe dzieciątko siedemnastoletnie! Już mu się zachciało mówić o miłości! — wykrzyknęła z pustotą panna de Verneuil. — A zresztą zgoda! Miłość jest takim dobrym przedmiotem do rozmowy w naszém położeniu jak deszcz i pogoda w salonie. Dlaczegóż mielibyśmy ją wyłączać? Nie znajdziesz pan we mnie ani fałszywéj skromności, ani przywiązania do błahostek formy. Mogę słyszéć ten wyraz bez zarumienienia się. Powtarzano mi go tylekroć bez udziału serca, jako prostą formułkę, że nie ma on już dla mnie żadnego znaczenia. Wyraz ten znam dobrze, słyszałam go w teatrze, w książkach, w salonie, ale nigdy nie spotkałam na świecie nic takiego, coby podobném było do tego potężnego i słodkiego zarazem uczucia, które ten wyraz określa.
— Czy szukałaś go pani?
— Szukałam...
Słowo to wyrzekła z taką swobodą, że młody oficer nie mógł utaić w sobie zdziwienia i wpatrzył się w Maryą, jak gdyby w jednéj chwili zmienił swoje zdanie o jéj charakterze i sytuacyi.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/94
Ta strona została skorygowana.