Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

przeszli parę kroków w milczeniu. Nagle panna de Verneuil przystanęła, jak gdyby powzięła ostateczne silne postanowienie.
— Panie margrabio de Montauran — rzekła z godnością, nie mogąc jednak zupełnie ukryć wzruszenia, które objawiało się lekkiém drżeniem jéj rysów — cokolwiek toby mię kosztować miało, szczęśliwą jestem, że mogłam panu oddać tę przysługę. Tu rozstaniemy się. Eskorta i dyliżans zbyt są potrzebne dla pańskiego bezpieczeństwa, ażebyś pan nie miał przyjąć tak jednéj jak drugiéj. Nie obawiaj się pan niczego ze strony republikanów. Wszyscy ci żołnierze są-to ludzie honoru a ja wydam dowódcy ich rozkazy, które ściśle zostaną dopełnione. Ja zaś mogę wrócić do Alençon piechotą z moją służącą i kilku żołnierzami. A teraz słuchaj pan uważnie: Jeżeli gdziekolwiek się pan dostaniesz w bezpieczne miejsce, a spotkasz tego strasznego człowieka, któregoś widział w karczmie, uciekaj, gdyż on cię wyda z pewnością. Co do mnie... tu zatrzymała się chwilkę... rzucam się napowrót z dumą w burze życia — dodała głosem prawie niedosłyszanym, tłumiąc łzy. Żegnam pana, obyś mógł być szczęśliwym! Żegnam...
Powiedziawszy te słowa dała znak kapitanowi Merle, który właśnie obok karetki dosięgał szczytu pagórka. Młody człowiek nie spodziewał się tak szybkiego rozwiązania.
— Wstrzymaj się pani! — zawołał z rozpaczą dobrze udaną.
Dziwny ten kaprys dziewczyny, dla któréj byłby w téj chwili życie poświęcił, tak mocno zajął nieznajomego, że wymyślił w oka mgnieniu smutny podstęp, którym zrazu postanowił ukryć swoje nazwisko a zaspokoić ciekawość panny de Verneuil.
— Odgadłaś mię pani prawie — rzekł — jestem emigrantem skazanym na śmierć a nazywam się wice-hrabią de Bauran. Miłość ojczyzny sprowadziła mię do kraju, do mego brata, pomimo niebezpieczeństw. Mam nadzieję być wykreślonym z listy skazanych za staraniem pani de Beauharnais, dzisiaj żony pierwszego konsula. Jeżeli wszakże starania te nie odniosą skutku, zginę na ziemi ojczystéj przy boku mego przyjaciela Montaurana. Przedewszystkiém za paszportem fałszywym, który mi przysłał margrabia, udaję się potajemnie do Bretanii dla przekonania się, czy jeszcze cokolwiek ocalało z mych posiadłości.
Gdy młody człowiek mówił, panna de Verneuil badała go przenikliwym wzrokiem. Próbowała ona wątpić o prawdziwości jego słów, ale wiara i zaufanie zwyciężyły, powoli wróciła do spokojnego wyrazu twarzy, zapytała jednak:
— Czy przynajmniéj to, co pan w téj chwili mówisz, jest prawdą?