ka młodych trzpiotów, pociągnęła za niemi, sypiąc swobodnemi słówkami.
Leon poszedł razem z nimi; zaciekawiony tłum zwiększał się z każdą chwilą i wkrótce kilka masek charakterystycznych, za któremi ciągnęli ciekawi — sprawiło takie zamieszanie, że młodszą z dwóch masek rozłączono z towarzyszami. Obejrzała się wokoło zaniepokojona, szukając opiekuna; wzrok jej padł na Leona, który szedł za nią zainteresowany i pochwyciła go żywo za rękę:
— O, proszę cię! — zawołała zalękniona — wydobądź się z tłumu i pomóż mi odszukać moich towarzyszów.
— Jestem na twoje rozkazy, piękna masko; nie lękaj się, zechciej pójść ze mną i powierzyć się mojej opiece; osłaniając ją jedną ręką, drugą odsuwał wszystko co stało na drodze, aż udało mu się dostać do sali zegarowej, gdzie posadziwszy ją na ławeczce, chciał pójść po chłodzący napój.
— Nie! zostań! — rozkazała maska. Dobrze mi tu. Doprawdy, wstydzę się teraz mojego przestrachu bez przyczyny.
— A ja go błogosławię, temu zawdzięczam szczęście, żeś mnie wybrała za opiekuna.
— Tak, przyznaję, że mi wyświadczyłeś rzeczywistą przysługę i jestem ci wdzięczna. Błagam cię nawet o dalszą opiekę, i o pomoc w odszukaniu mojego towarzystwa.
Strona:PL Balzac - Zamaskowana miłość.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.