— Czy mogę przynajmniej mieć nadzieję, że będziesz współczuć mojej udręce?
— Rozumie się, że będę dużo myślała o tobie...
Wymawiając te słowa, maska wsiadła lekko do karety i konie ruszyły jak błyskawica.
Leon ścigał wzrokiem karetę, która uniosła jego zdobycz i nie chcąc już powracać na bal, poszedł do domu miotany burzliwemi myślami, ze wzruszeniem w sercu, marząc o swej przygodzie i wyrzucając sobie, że nie potrafił nic uczynić, by ją przedłużyć na przyszłość.
— Kto ona jest — rozmyślał — ta kobieta czarująca i dziwaczna? Jej szlachetny układ, skromność, duma, wyniosłość obejścia, wyłączają przypuszczenie, żeby to mogła być kurtyzana... Ale czego ona żąda? Dlaczego budzi i gasi moje nadzieje? Żywi jakieś zamiary, dopytuje się o szczegóły mego życia; mówi, że poznanie ze mną, może jej przynieść szczęście... to znowu, że jej nigdy nie zobaczę, że jej nigdy nie poznam!.. Może być, że chciała tylko zażartować ze mnie... Ach! gdybym miał tę pewność, potrafiłbym się pomścić!.. Ale na kim? W jaki sposób? Może nie przyjdzie na ten bal; może już na zawsze straciłem jej ślady... Szkoda, bo jest śliczna, jestem tego pewny... Co za rozkoszna miękkość ru-
Strona:PL Balzac - Zamaskowana miłość.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.