pełnić je sumiennie. Proszę tylko o pozwolenie zabrania ze sobą mojej szpady.“
List zabrano tego samego wieczora, a nazajutrz rano, Leon otrzymał krótki bilecik, zawierający tylko te słowa:
„Wolno zabrać szpadę; ale honorowi i bezpieczeństwu pana de Tréval nic nie zagraża.“
Nigdy jeszcze dzień nie trwał tak długo.
Od dwóch już godzin Leon ubrany, przechadzał się wielkiemi krokami po pokoju, kiedy usłyszał ze wzruszeniem turkot powozu, zatrzymującego się przed domem. Pochwycił szpadę, zbiegł po schodach i zastał na dole murzyna, który wsadził go do karety i z uszanowaniem, poprosił łamanym językiem, o pozwolenie zawiązania oczu.
Leon nie opierał się.
Powóz, po długiej jeździe, zatrzymał się na rozkaz murzyna, który pomógł Leonowi wysiąść i poprowadził go pieszo z jakie sto kroków. Weszli potem do domu po kilku schodach, Leon minął kilka obszernych pokojów i wszedł do pokoju przepełnionego miłym zapachem; wtedy zdjęto mu z oczu przepaskę, a rozejrzawszy się w około zobaczył, że jest w ciemnym pokoju, z którego drzwi prowadziły do wykwintnego buduaru, oświetlonego alabastrową lampą.