chała się słuchając namów przyjaciółki, innym znowu razem, upierając się przy swoich złudzeniach, oburzała się na samą myśl wyrzeczenia się tych zasad, dla których tyle już poświęciła. Ale obie przyjaciółki zgadzały się w jednem; w gorącem pragnieniu powrotu Leona.
Siedziały tak właśnie pewnego rana, mówiąc jak zwykle o Leonie, gdy przyszedł lokaj z oznajmieniem, że służący jakiegoś podróżnego błaga o pomoc dla swego pana, który chory i mocno cierpiący, omdlał w powozie, stojącym na końcu alei.
Pani de Roselis wydała zaraz rozkaz przygotowania wszystkiego, czegoby mógł potrzebować chory, a wiedziona litością, wrodzoną kobiecie, poszła z przyjaciółką przyjąć podróżnego.
Wyniesiono go już z powozu; leżał na trawie, blady, nieruchomy, zbroczony krwią; zrozpaczony służący płakał, opowiadając, że otworzyły się źle zabliźnione rany, i że pan tego nie przeżyje.
Pani de Roselis zbliża się, lecz zaledwie spojrzała na martwe ciało, z krzykiem rzuca się w objęcia towarzyszki i kryje twarz na jej piersiach...
— To on! — szepcze stłumionym głosem. Przyjechał tu, umrzeć w moich oczach!
Strona:PL Balzac - Zamaskowana miłość.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.