jaśniła ją, jak bardzo drogim jest jej Leon, i zmusiła wyznać przed sobą, że bez niego nigdy już nie zazna szczęścia. Zmiękła duma, rozwiały się czcze uprzedzenia; jedna tylko myśl jej pozostała — myśl o niebezpieczeństwie, jakie mu grozi. Pani de Gernancé, miotana obawą, by niepokój Elinory nie zdradził jej tajemnicy, nie pozwoliła jej przez cały ten dzień wchodzić do pokoju chorego; ale następnej nocy, kiedy wszyscy spali, wśród uroczystej ciszy, w której potężnieje boleść, a niepokój przemienienia się w mękę nie do zniesienia, Elinor nie mogąc usnąć, nie mogąc zapanować nad obawami, wstaje — idzie do korytarza i zatrzymuje się pod drzwiami pokoju Leona, nasłuchując, co się z nim dzieje. Chory ciągle majaczył, a jego głos drżący, przytłumiony, dochodził do niej chwilami. Nie panując już nad swą rozpaczą, Elinor otwiera drzwi cicho... wchodzi...
Dozorczyni zasnęła. Elinor przy słabem świetle lampy poznaje tę ujmującą twarz, która tak silnie wyryła się w jej pamięci; ale oczy Leona patrzą błędnie, twarz jego rozpłomieniona gorączką; utrudniony oddech podnosi z wysiłkiem lekkie prześcieradło, które zdaje się przygniatać chorego swoim ciężarem, Elinor osuwa się na fotel stojący przy drzwiach i zasłania dłońmi twarz zalaną łzami.
Strona:PL Balzac - Zamaskowana miłość.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.