na, by zechciał jej towarzyszyć na bal; odmówił zrazu z uniesieniem, jakiego nie przewidywała. Obrzydło mu to miejsce, gdzie przez słabość wplątał się w awanturę, która wywarła wpływ na całe życie; postanowił nigdy już nie przestąpić progu tej sali...
Pani de Gernancé nalegała; prosiła, by ją tylko wprowadził tam, gdzie spotka kogoś, kto na nią czeka, kogo postanowiła intrygować. Leon nie mógł odmówić prośbie przyjaciółki pani de Roselis, więc zgodził się, choć ze wstrętem. Pojechali.
Gdy wszedł do sali, był bardzo wzruszony; tysiące wspomnień zbudziło się w jego sercu...
Pani de Gernancé obeszła z nim parę razy sale a potem nagle, udając, że spostrzega poszukiwanego, puściła jego rękę i pożegnała go, wracając mu wolność.
Zaledwie zniknęła w tłumie, Leon zadrżał, usłyszawszy głos dobrze znajomy, który przemówił tuż przy nim:
— Ach! mam cię, zdrajco! Nie mnie już teraz szukasz na balu Opery?
Leon odwraca się i widzi... kogo? Swoją tajemniczą nieznajomą. Toż samo białe domino, maska, nawet klamra brylantowa przy pasku, którą wtedy był zauważył.
— Ona! — wykrzyknął, chwytając jej rękę i wsuwając pod swoje ramię. — Znalazłem cię!
Strona:PL Balzac - Zamaskowana miłość.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.