bandą, ale małe jano, na późną jesiań wesele, na chtóre wáju wszystkich zaprászawa już teráz“.
I powstało duże wzruszenie i ogólne życzenie i pożegnanie. Dzieci zdziwione patrzały w raźną brutkę[1] jak w raroga, dorośli, a szczególnie wuje i ciotki z pełnego dobrego serca życzyli jej wszelakiego błogosławieństwa Bożego.
— Przyjedziwa abo przyślewa młodych na twoje wesele, tak wołają, „zitając“ się na rozstanie.
Tak tedy Spręcowscy odjechali najprzód, z różnemi kłopotami o bliskiem weselu.
Zaraz po wieczerzy większa część gości zbierała się „pod dom“; zaprzągano napasione dobrze na kiermasie konie — wynoszą mantle, płaszcze, kitájki, twarde mycki i ciepłe chustki z szafy: „bo zieczoram zietr zimny przeciąga“, — następują pożegnalne uściski i pocałunki. Goście muszą wziąść ze sobą przynajmniej po kuchu z kiermasu „do posmaki ná tych, co w domu łostali“ po czem żegnając się wodą święconą wychodzą, we drzwiach jeszcze wołajac: „łostańta sia z Bogam, Bóg wáma zapłać za gościnność — ale nie zabáczta i ło naszam kiermasie“. „Jedźta z Bogam, odpowiadają domownicy, niech wáju sám Pán Jezus i Matka Náśwantszá szcześlizie do domu zaprowadzi“ i wychodzą za nimi aż na podwórzę, gdzie już konie rżą i wspinają się, nie mogąc się doczekać na swych panów. Parobcy je trzymają za uzdy mrucząc sobie pod nosem: „też to i konie wychowane, jek łu ksiandza,[2] znać mało do roboty mają. Náma by je trzeba w rance na pâra miesiandzy.“
Gospodarz ze dzbankiem i szklanką w ręku raczy jeszcze piwkiem lub winem — jeszcze ostatni haust „na zdrozie“! chociaż się ciotki niecierpliwią — jeszcze jedno „łostańta sia z Bogam!“ — wozy dudnią i już po gościach i po kiermasie.