po nosach; bo się trzeba wysilać, aby choć szczupłe miejsce zdobyć, a bez „pracy — niema kołaczy“. Ławki wprawdzie tęgo trzeszczą i jęczą, lecz jeszcze sie nie łamią.
I któżby w takim tłoku na to zważał. Zresztą organy i pieśń po kazaniu: „Boże Ojcze, racz być z nami“ zagoiły i zakryły wszystko, tak, że gdy kapłan przy wielkim ołtarzu silnym zanucił głosem „Asperges me“, wszystko już było w dobrym porządku.
Ożywcza woda święcona, obficie kropiona, wszędzie dobre sprawiała skutki. Wesoło śpiewali: Pokropisz mię hyzopem Panie“, ochoczo się żegnali i orzeźwiali; nawet płeć słabsza nie gniewała się, gdy poczuła świętą wodę na swej delikatnej twarzy.
Nadszedł czas sumy. Z uwagą wielką, godną tej arcyświętej ofiary, tego najwspanialszego na świecie nabożeństwa, wyczekują znaku dzwonka, zapowiadającego początek Mszy św. Nie śpiewają, lecz gotują serca na ofiarę, bo odczuwają że nadchodzi chwila, nad którą nie ma świętszej, odgadują, że nadchodzi czas łaski, w którym Bóg nam najbliższy; a na przyjęcie Jego wszystko ucichło, tylko organy grają powabnym głosem modlitwę przygotowawczą.
Wtem ozwał się dzwonek nad zakrystją. W złotym ornacie wychodzi kapłan do Mszy św., niosąc przed sobą tajemnicę Nowego Zakonu, kielich nakryty. I naraz stało się wesoło w kościele. Na pokazanie się kapłana, „zarznęli muzykańci na chórze tryumf bartęski, najlepszy, jeki mogli“ — aż się o mury odbijało, okna silnie zadrżały. Aż miło było, serce uniesione, prędzej bić zaczęło. Do trzech razy powtórzyli ten śliczny tryumf, poczem zaraz zaintonowali wspaniały śpiew:
„Do Ciebie odwieczny Panie pokornie wołamy,
Patrz na serc naszych wylanie, do Ciebie wzdychamy“
a lud jakby magnesem trącony wtórował z wielką gotowością i siłą. Po wzniosłem „Gloria“ znowu za-