masła i psiwa i wątrobki i musku i reżu i psieczonki i łogorka i i...
— Jół, jół, moja córeczko — przytakuje matulka, niezważając dużo na swego wielomównego trzpiota, bo zajęta ciągłem jeszcze sprzątaniem różnych rzeczy i ostatecznem przyrządzeniem obiadu, który dziś gotuje w kuchni w piekarniku zamiast w izbie na kominku, żeby tu było schludnie i nie przeszkadzało gościom i kucharkom.
— O już dziadek niedaleko — raduje się Baśka — i Michałek i ciotka i Purdzcy już są kiele krzyża Bziańkowego.
— To nie ciotka — przeczy Janek — to jest wujna, co ty ziesz, a tam nie Purdzcy jano Sprancowscy i z watamborski strony, ty nic nie ziesz!
— Prazie já ziam — kwili się siostrzyczka — ná nie matulku? Pódźcie tylo łobaczcie!
Przyszła matulka do okna, zobaczyła i — Baśka miała słuszność. Tryumfująco kole paluszkiem do Janka i woła:
— Wej, czy já ci nie móziuła, ná nie matulku?
— Jół, jół moja jegódko, tyś móziuła, tyś móziuła; ale teraz śleźta z łokna, bo to nie raźnie wygląda; lećta na podwórze uradować sia gościom naszam.
Dzieci wyleciały jak wicher na dziedziniec z żywemi okrzykami:
— Kto prandzy, kto prandzy! Zidzisz jekie ciste podwórze? Goście sia poradują. To ja wczora w zieczór tak zamietała, ażem dali ni mogła, a dziś nábzielszam psiáskam posypałam.
— Co? jano ty, a ja nie? — woła znowu rozdziczony Janek.
— Jół, jół i ty mój braciszku; ale nie bądź zawdy taki zły na mnie.
— Já ci jest mocno dobry — wtrąca Janek — tylo nie gadaj zawdy tak gwałt. Daj mi lepsi gąbki na zgoda i stul ją potam.
I zgodzili się szczerym pocałunkiem pokoju.
Strona:PL Barczewski - Kiermasy na Warmji.djvu/35
Ta strona została przepisana.