czenia skarbca loże to stoi, zawsze przy komornej ścianie. Jedna szafa dla sukien, druga dla misek i innych sprzętów, duże długie ławy przy ścianach za stołem, kilka stołków i krzeseł — a to wszystko na kiermas starannie „oszorowane“ i omyte, uzupełnia umeblowanie warmijskiej izby.
Przy nakrytych stołach już siedzi kilka osób przy „kuchu“ i piwie; i tak są zajęci rozmową i apetytem (bo warmijski kuch jest wyśmienity, zwłaszcza kiedy się go potrze masłem i miodem), że na nowo przybywających gości wcale dużo nie zważają i tylko głową im przytakują i ręce im przez stół podawają.
Tak do jednej izby zbierają się wszyscy, dzieci i starsi, dla wszystkich jest umieszczenie i jedzenie, ale do stołu przystępują najprzód sami starsi, a dzieci po nich razem z domowemi.
(„Sietom grychtów“ i rozmowy gości przy stole.)
Powoli zapełniają się miejsca przy długim stole — nawet nie wystarczają, trzeba drugi rząd ustawić — tyle dzisiaj gości. Gospodarz „jeno się uśmiecha“, taki szczęśliwy, bo tyle już dawno się nie zjechało; widać, że go „przyjaciele“ (krewnych i znajomych nazywają na Warmji przyjaciółmi) poważaja i miłują. To też każdego serdecznie wita, całuje, prowadzi do stołu.
Zdaje się, że już wszycy się ześli, bo najstarszy niby patryarcha familijny — Dziadek lamkowski — wstaje do modlitwy. Wszyscy naśladują przykład starszego.
Przynoszą pierwszą potrawę: rzadki ryż z kurą przyprawiony muszkatowym kwiatem, pietruszką, kolorabą, marchwią i pachnącą kubebą, do tego chleba sitnego. Każdy sobie naczerpie na swój talerz, którego używa do wszystkich następnych potraw; z widelca i noża także „nic sobie nie robiąc“, woli palcami obierać gnaciki, które nareszcie rzuca pod stół.
Przy drugiej strawie, zwanej „słodką skopoziną“ z selerją, cebulą, pietruszką i z nieuniknioną