— Brzydáku, jużeś sia dycht sfarfuniuł, tak żujesz to cygarzysko — ziesz ty, Mazury to prymują.
O tem świadczyło dalej wywietrzałe piwo w szklankach i nic tam nie pomogło raczenie gospodarza, tylko wuj „tu wotu“ tabaczki zazył z rozpaczy że mu się tak źle działo, na co jednak młodzi nie zważali, tylko niemiłosiernie wygrane trojaczki od niego ściągali; a kiedy mi nie dość prędko płacił, to się i odzywali i go raczyli; gdy zaś na stole przed nim nic nie widzieli, to go żartobliwie trącali i wołali:
— Wujku, do woruszka!
Wuj był też bogaty i nie miał żadnych dzieci.
Podczas kiedy tak w izbie przy dużym stole młode zuchy ogrywali bezdzietnego wuja bogatego i mało co rozumnego z wielkiego niewczasu przemówili, wyniosły się od nich oburzone ciotki do małej izdebki, zapieckiem nazwanej, gdzie przy długim białym piecu jedna tylko ława stała, przy stronach kilka stołków i dwa łóżka przykryte płachtami czterocepowemi, zielono czerwonemi. Tam długo siedziały te poważne matrony warmijskie, gawędząc o gospodarstwie, o dzieciach, o najnowszych wypadkach familijnych i okolicznych, i o tem i o owem.
— No jek tam, Gietrzwałdzká, jużeśta wytkały? zapytuje pani domowa.
— Prazieć téż com w tamtan tydziań krosna wyniosły.
— A cośta tedy tak długo tkały?
— Bodajci, łonoć sia co rok naciułá: to płótna ciankiego ze lnu ná najá dwa stuki, ná czeledzi grubszego ze zgrzebzi i paciesi sietom mandli to sukna swojskiego we dwa cepy sztery ściany, to sześć łobrusków i dwa płachty czerwone na łoże w sztery cepy i putora tuzina ranczników w łosiom cepów. Jużam i we trzy medytowały, alem ni mogły pótorać.
— Oj jest to roboty z tam kochanam lnam — skarży się gospodyni — to go rwać i klepać, łociesać z gruby i cianki szczotki, to prząjść, a przańdziwo