ciasu stanie. Bo Mazurzy m mogą po mniecku i są dobre i wdzianczne ludzie, dopóki gorzáłki ni zidzą; to brzydastwo musiałaby jam policyjá zakázać. Ksiądz Szadowski náma nad strugą Sawicą nowy kościół wybuduje jek w Opaleńcu. Już zwożą kamianie, cegła i drzewo.
— Za życia nieodżałowanego ksiandza Kałpowicza i łu náju były jansze ciasy — zawołała z goryczą Brązwałdzka i zamilkła.
— Kochana ciotko — pociesza Lijska — bez przeszkód sia i w Zielbarku nie łobeszło. Już tam zakazáli zwonić trzy razy na Aniół Pański, zakázali kościół stáziać, boano kaplica pozwolili, ale ksiądz Szadowski sia jich nie boi: jek przegrał w Zielbarku i Łolstynie łoddáł jech na sąd aż do Lipska i tak wygráł. Teráz bańdzie kościół ze zwonicą, bo i kaplice nie jene są duże i mają zwonice.
— Jekeś ty Lisko do Mazur przyszła? — pyta się ciekawie Gietrzwałdzka.
Za Lijską bierze słowo teściowa jej Butryńska i tak rzecz przedstawia:
— W tych ciasach trzeba sia dobrze łoglądać, żeby dzieci wydać na niepogorsze miejsca, a jeszcze, kiedy komu Pan Bóg dáł jich kilkoro, jek mnie. Tedy sia człozieku i markotno robzi. Chcesz je na duże miejsce, trzeba psieniandzy szmat; — ni mász, musisz pożyczyć, ale jano:
Pożyczáj — to zły łobyczáj,
Bo tan elito łoddaje, jeszcze nałaje.
Dzielić zaś miejsca swego nigdy nie trzeba, bo to jano przyprowadza familiją całą w ubóstwo i niezgoda. Miejscowy musi zawdy náziancy dostać, bo łod niego wszyscy ciągną nieráz áż do śnierci. Rodziców musi chować. łopatrzać, a kiedy jam przydzie łostro, to musi regularnie całá wymowa wydawać abo jeszcze daleko wywozie, ale to jest zawdy lichy znak. Przyjádą dzieci do rodziców — nigdy z próznami rangkoma nie łodjadą, a to wszystko z miejscowego. Zdarzy sia w rodzinie łupádek — już