nie łostaną i nie wyrzekną sia gorzáłki na całe życie, nigdy jam dobrze nie pudzie.
— Takie miejsce mój kupsiuł ná Józefka za sztery tysiące tálerów. Jest tam roli na puczwarty włóki i las, woda, łoparczyska i torf.
— A to ne brák tam wody kupać, jek w Gryźlinach, gdzie tylo jeden rząpś i dwa żurazie[1] na całą zieś i to jeszcze skąpe, wtrąca Wartemborska.
— Polać były, prawda, nie łobsiane — opowiada dalej Butrynska — gumna, choc nowe, ale próżne, żádnego bydła i żádnego sprzężaju, dom murowany, ale łokna w niani wszystkie powybzijane, żádny żywy duszy tam łod puroku już nie buło.
— Przecież Józek sia me łuląk, zjobziuł w domu huczne wesele, pojecháł tam z dobrą gospodynią, zaczął szykować na gołam miejscu i wojować tak, że dzisiáj jest już na co patrzyć. „Sceść Boze!“, tak przyzitali go Mazury — i poszczęściuł mu Pan Bóg. Rośnie mu nietylo gryka ale i jańczniań i jansze zboże. Bo já zawdy mózia: gbur niech sia jano trzymá rangkami i nogami ziami swoji, niech ty nigdy z rąk nie wydá. Co gbur, to mur — máziają.
— Já téż mám chańć łoddać Nulka moja w Mazury — wyjawia się teraz Gietrzwałdzka. — Z naszy wsi chce ją chtoś; mają swoją ciajść złożyć, kupsić sobzie w jednam mnieście, gdzie już dużo mieszká katolików i gdzie już zbzierają na nowy kościół.
— Te katolickie kościoły na Mazurach to náziancy warnijskie gospodárze budują — wypada Purdzka. — To zwożą kamianie, to cegły i drzewo, wszystko darmo, a na mularzów i cieślów jeszcze z przytworka dołożą, i tak powstają na Mazurach wspanialsze kościoły, jek łu náju na Warniji. Tu w Butrynach, Purdzie Klebarku, Dyzitach, Brąswáłdzie, w Gietrzwáłdzie, w Sząbruku, Gryźlinach, konieznie brák nowych kościołów, bo stare za małe, a tak ciajżko sia
- ↑ rząpś, studnia miałka, cysterna, żuraw studnia głęboka studnia ze slupem i gibaczką; czysto na Mazurach.