nowa), abo ziańc co dziań wywrzeszczy byle czam cia zbańdzie i łomydłi. Tedy sądź sia z kałuzam[1] Tam są grzechy ło pomsta do nieba wołające.
W jedny wsi kościelny wymózili sobzie grózki sietom furmánków do miasta. „Mądrá“ śnieżka namóziuła syna żeby łojca lub matka tylo do miasta zazióś, a z miasta musieli psiechtą nieborastwo. I spotkáłam starego w dyzickam lesie, jek w długam zupanie psiechtą szel nazád.[2] Wziąłam go na wóz i pytam: „Cóż wam sia stało, że w taki ciajżki łoblece sia dźwygacie[3] psiechtą?“ I tak mu sia ciajżko stało, że ledwo wybąknął: „To synowa zrobziuła“. A co dopsieru ziańcie nie czynią, zamiast grochu dadzą ci łognichy połowa i poziedzą: nie dostali wyciścić! niewstydniki, grzeszniki; zamiast warzywa dadzą ci przerostych korzani, zielazná krowa futrują ci łowsiánką i zgnitam sianam, masz wymózioná łowca, dadzą ci ją psom zazreć, przylam wszańdzie cia łobmáziają, łokrádają, łobełgują, bo tobzie nic nie brák, a łonam wszystkiego.
— Ale stryjku, wszakże takich ludzi nie ma na świecie, takimi są — złe duchy... — odzywa się student.
— Mój synie, życzą ci, żebyś w twojam życiu nie zaznáł ani złych duchów ani podobnych jam wszáków. Niejednego wszáka wsadziwa na konika, a łon tedy pokáże náma zamby. Broń sia takich ludzi, bo ci podłażą strapsianie, a życie skrócą. Nie trzeba dozierzać nikomu, nie spuszczać sia na nikogo; nasze łojcozie máziali:
Chto sia na drugich spuści
Tego Bóg łopuści.
I westchnęli wszyscy, bo stryj Kazimierz prawdę miał.
— Co też sia stało tamu synozi, co łojca, matka śnieszce dáł w potery? Pewnie nic! — drwi Pajtuński.