przędny braki i na dole skobel do zatrzymania láśników, abo kietków, spojonych na dole mocną rynką.
Kiebym teráz konie łokieznáł, to jest założuł łuzdy (uzdy) i we śle włożuł lejczyki panknął (pękną!) batogam, lobym jechał jek pán!
— To dobrze, tak dobrze — chwali dziadek Michałka — jano nie za łostro, nie galopam, nigdy na wyścigi z drugam, — przestrzega życzliwy staruszek.
— Ale czego brák do sani, kto to zie? — zadaje znów dziadek.
— I o my też ziewa! — wołają chłopcy.
— Ná, to ty Maćku gráj.
Maciek paradny z zadania dziadka począł zaraz śmiało „grać“.
— Sanie mają klangi (klęgi) z drewna i klangi na dole z zielaza, to są szyny, w poprzek klangów leżą na szterech podstáwkach dwa násady, na jich końcach strzampsisko (strzemię) do wlezianiá na sanki, wszystko dobrze zielazam łokute na końcu klangów na przodku szpona, na ni[1] leży dyślá, tylnam końcam w skranty wsadzoná, na przodku dobrami łákami i blachą z zielaza do lásników przystrojona.
— Maćku, Maćku, z ciebzie tangi Maciej wyrośnie, kiedy sia tak dali łuczyć bandziesz — przepowiada mu siwy dziadulek, a chłopcy wesoło za Michałkiem przyśpiewują: „A ty Maćku gráj, a ty Maćku gráj“ tak też i „dziewczáki“ próbują: „A ty Maćku gráj...“
Ale pobożna ciotka Luca, za stara już do takich żartów i za daleko już zaszła na drodze do nieba, ażeby z drogi zejść na kurlantki wesołe, napomina:
— Dzieci, zanućta lepsi „U drzwi Twoich stoję Panie, czekam na Twe zmiłowanie“.
Zaraz Baśka ująła tak znaną, a tak przecudną pieśń i znów rozlegał się hymn dzieci do Boga pod obłoki, pod niebiosy, a za każdą zwrotką odpoczęli i ciotka Luca powtarzała słowa i tłumáczyła sens ich. Śpiewają dalej:
- ↑ na niej.