Otóż Piotruś Pan wymknął się przez okno, bo okno nie było zakratowane. Z gzymsu, na którym stanął, ujrzał szczyty drzew rosnących w Parku Leśnym, i w tej chwili zapomniał, że jest małem dzieciątkiem, w długiej nocnej koszulce, uniósł się w gorę i poleciał hen, ponad kominy i dachy domów, prosto do Parku Leśnego. Troszkę to dziwne, że Piotruś latał bez skrzydeł, ale obie łopatki swędziły go zupełnie tak, jakby jeszcze miał skrzydełka, a zresztą — może moglibyśmy wszyscy latać, gdybyśmy mieli taką niezachwianą wiarę w naszą możność latania, jaką miał tego wieczora odważny Piotruś Pan.
Doleciawszy do Parku Leśnego, Piotruś wylądował szczęśliwie między Pałacykiem dziecinnym a Wężowem jeziorem. Czemprędzej rzucił się na trawnik i tarzał się po murawie, wierzgając nóżkami, jak małe źrebiątko. Piotruś zapomniał zupełnie, że był człowiekiem i myślał, że jest znowu ptakiem, tak jak wtedy, kiedy był na Ptasiej wyspie. Otworzył usta, chcąc złapać przelatującą muchę, ale mucha mu uciekła. Więc machnął za nią rączką, czego rzecz prosta, ptaszki nie robią nigdy.
Piotruś poznał zaraz, że musi być „po dzwonku“, bo mnóstwo elfów uwijało się dokoła. Elfy były tak
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.