spokojnie czytał pocztówkę zgubioną w parku przez jakiegoś pana, na głos Piotrusia porwał się z miejsca i z przeraźliwym krzykiem pobiegł się ukryć za wielki kielich tulipana.
W którąkolwiek stronę skierował się Piotruś, wszystko umykało przed nim. Kilkunastu drwali, zajętych obaleniem trującego grzyba, rzuciło się do ucieczki w takim pośpiechu, że nie zdążyło nawet pozbierać narzędzi leżących na ziemi. Dziewczyna wracająca od doju, wypuściła z ręki skopek mleka i przewróciła się na nim. Cały park był w ruchu, Tłumy elfów gnały to w tę, to w ową stronę i pytały się siebie nawzajem, czy bardzo się boją? Jedne gasiły światła, inne barykadowały drzwi, a z głębi pałacyku królowej rozlegało się głuche warczenie bębnów i dźwięk trąb, świadczące, że królewska gwardya gotuje się do obrony zamku. Wkrótce cały regiment ułanów, uzbrojonych w palmowe kolce, wymaszerował na Dużą drogę. Piotruś słyszał zewsząd krzyki i nawoływania, że „człowiek“ został w parku „po dzwonku“. I nie przyszło mu nawet na myśl, że to on sam jest tym człowiekiem. Było mu coraz duszniej i dałby nie wiem co, żeby się dowiedzieć, co właściwie dzieje się z jego noskiem. Ale nie miał się kogo poradzić, bo wszystko w po-
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.