sobie otwarte okno sypialnego pokoju i pewną śliczną, młodą panią, która go bardzo mocno kochała.
— To już chyba wrócę do mojej matki — bąknął nieśmiało.
— Z Bogiem! — mruknął Salomo i drwiąco popatrzył na niego.
Piotruś się ociągał:
— Czemuż nie lecisz? — zagadnął go po chwili kruk.
— A czy ja... czy ja mogę jeszcze latać? — zająknął się Piotruś.
Oczywista, że Piotruś stracił wiarę w siebie.
— Biedny, mały niby-człowieczku — pokiwał głową Salomo, (który w gruncie rzeczy miał bardzo dobre serce) — nigdy już, nawet w wietrzne dni, nie będziesz mógł się unieść w powietrze. Na zawsze już musisz pozostać na Ptasiej wyspie.
— I nigdy już nie wrócę do Parku Leśnego? — żałośnie pytał Piotruś.
— A jakże dostaniesz się przez wodę?
Widząc jednak smutek Piotrusia, Salomo przyrzekł wyuczyć go wszystkiego, co mogło mu się przydać w obecnych jego warunkach.
— A czy ja już nigdy nie wyrosnę na prawdziwego człowieka? — pytał jeszcze Piotruś.
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.