porwanej wiatrem, ukazała się w górze ponad wyspą, jak ptak, któremu postrzał złamał skrzydło, zatrzepotała się parę razy w powietrzu i runęła na ziemię. Piotruś przeląkł się trochę, ale ptaki objaśniły go, że to jest latawiec, który wyrwał się z ręki jakiegoś chłopczyka w Parku Leśnym i przywędrował aż tutaj. A potem wyśmiewały Piotrusia, że się tak rozkochał w tym latawcu. Piotruś nie rozstawał się z nim przez cały dzień, a nawet kiedy zasypiał, kładł go koło siebie i obejmował go jedną rączką. Nic dziwnego, że Piotruś go tak pokochał, bo przecież latawiec ten należał przedtem do prawdziwego chłopczyka.
Tego to już ptaszki zrozumieć nie mogły, ale że starsze ptaki czuły szczerą wdzięczność dla Piotrusia za to, że mnóstwo piskląt wyleczył z odry, więc ofiarowały się pokazać Piotrusiowi, jak się latawca puszcza w powietrze. Sześć ptaków uczepiło się jego dzioba i ku szalonej radości Piotrusia latawiec się uniósł w górę, a nawet latał wyżej od ptaków.
Piotruś wołał: — „Jeszcze!“ — a gdy ptaszki niezmordowanie powtarzały zabawę, Piotruś zamiast im podziękować, klaskał w ręce z uciechy i wołał: „jeszcze! jeszcze! jeszcze!“. Widać, że niezupełnie zapomniał, że był kiedyś prawdziwym chłopczykiem.
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.