podlatywał ku Piotrusiowi, brał w dzióbek należący mu się papierek i ustępował miejsca drugiemu. Ślicznie to wyglądało.
Po kilku miesiącach uciążliwej pracy, stateczek Piotrusia był gotów. Nie potrafię opisać wam radości i dumy, jaką wzbierało serduszko Piotrusia, na widok rosnącego z dnia na dzień gniazdka. Ledwie drozdy rozpoczęły budowę stateczku, Piotruś pokochał go tak mocno, że nie opuszczał go ani na chwilę, a nawet w nocy nie chciał się z nim rozłączyć. Kładł się spać tuż obok niego i często przez sen gładził go rączką i przemawiał doń najczulszemi wyrazami. Ledwie glina wylepiająca wnętrze gniazdka przeschła nieco, Piotruś zamieszkał w nim na dobre. Do dzisiaj jeszcze w nim sypia, a co najśmieszniejsze, że musi leżeć w nim zwinięty w kłębuszek jak kociak, bo inaczej nie mógłby się w nim pomieścić. Wnętrze gniazdka jest brunatne — na zewnątrz przeważnie zielone, bo ptaszki przystroiły je mchem i trawą. Ma to tę praktyczną stronę, że jeśli się wierzch podrze albo rozeschnie, można go zawsze zastąpić nowym. Z gniazdka sterczą gdzieniegdzie pióreczka, które drozdy potraciły przy budowaniu i wmurowały w gniazdeczko.
Ptaki bardzo zazdrościły drozdom ich pracy
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.