się w górę i wskoczył do statku z powrotem. Szum i łoskot wody ogłuszał zupełnie małego żeglarza. Paluszki jego tak zgrabiały od zimna, że każdej chwili mogły wypuścić ster. Szczęściem udało mu się nareszcie wpłynąć do cichej i bezpiecznej zatoki.
Nie myślcie jednak, że nic już teraz nie groziło Piotrusiowi Panu, bo ledwie dopłynął do brzegu, tłumy elfów zebrały się na brzegu i poczęły krzyczeć, żeby nie ważył się wylądować w parku, bo już oddawna jest „po dzwonku“. Jedne machały rękami, inne potrząsały wojowniczo kolcami palmowemi, jeszcze inne przywlokły strzałę od łuku, zgubioną w parku i ustawiły ją nawprost Piotrusia, jakby zamierzały wystrzelić z niej, jak z armaty. Próżno Piotruś zapewniał je, że nie jest prawdziwym człowiekiem i że nie ma zamiaru wyrządzić im nic złego, elfy nie przestawały mu grozić śmiercią, w razie gdyby ośmielił się wyjść na brzeg. Piotruś zniecierpliwił się w końcu i zawołał, że jeśli go nie zostawią w spokoju, to przepędzi je gdzie pieprz rośnie. Elfy ustawiły się do ataku i kto wie coby się było stało, ale raptem pomiędzy kobietami wszczął się jakiś ruch, rozległy się krzyki i piski, bo oto elficzki spostrzegły, że żagiel w łodzi Pio-
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.