cowało dokoła „czarodziejskiego kręgu“. Ale najśmieszniejszym ze wszystkiego był widok maleńkich bożków miłości, którzy pozrzucali szkaradne ośle czapki i wyrzucali je jak piłki w powietrze. Tonia nie była w stanie pozostać w ukryciu. Wzruszona radością swojej przyjaciółki, podbiegła ku niej wołając: „O Czarnobrewko! jakże się cieszę, że królewicz się w tobie zakochał!“
I nagle stało się coś dziwnego. Muzyka ucięła w pół taktu, wszystkie światła pogasły i zrobiła się taka cisza, że można było usłyszeć brzęczenie muchy. Tonia zrozumiała po niewczasie, na jakie naraziła się niebezpieczeństwo. Przypomniała sobie wszystko co jej opowiadano o okrucieństwach elfów i o torturach, jakie zadają dzieciom, jeśli które z nich odważy się pozostać w parku już „po dzwonku“. Z ciemności dochodził ją teraz groźny pomruk rozwścieczonego tłumu i szczęk mieczów, ustawionych do ataku. Tonia krzyknęła przeraźliwie i zaczęła uciekać w głąb parku.
Biegła bez tchu, raz po raz oglądając się poza siebie. Parę razy potknęła się, upadła, ale zrywała się czemprędzej i biegła znowu dalej i coraz dalej...
Była taka przerażona, że zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czuła tylko, że musi uciekać
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.